Alinka.B(L)OOK.pl – Dzień trzynasty. Wkład do kultury czy marnowanie lasów

Przegląd
- Typ: Alinka.B(L)OOK.pl
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego planuje wprowadzić plan otwartego dostępu do treści naukowych. Cokolwiek to znaczy PIK protestuje. Tak na wszelki wypadek. Protest PIK jak zwykle i tak nic nie da. Rząd zrobi co zamierza ale protestować trzeba bo wydawcy jak zwykle mogą dostać po dupie. Gdyby PIK nie protestował, ktoś z płacących składki mógłby pomyśleć, że płaci za nic. Na stronie PIK czytamy:
Jeżeli bowiem publikacje naukowe będą publicznie dostępne w ramach licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa lub Creative Commons Uznanie Autorstwa Na tych samych warunkach, to de facto oznacza to, że przychody wydawców ze sprzedaży publikacji naukowych spadną w sposób krytyczny. W sytuacji bezpłatnego dostępu do nich, należy przyjąć, że rzadko kto,jeżeli w ogóle, zdecyduje się na ich zakup.
Należy jednak zauważyć, że w obecnej sytuacji płatnego dostępu do publikacji naukowych, rzadko kto, jeżeli w ogóle, decyduje się na ich zakup.
Pracownicy nauki polskiej nie kupują publikacji naukowych, preferując raczej średniowieczną metodę wymiany towar za towar. Najpierw walczą z wydawcami o punkt w umowie gwarantujący im nieskończoną ilość egzemplarzy gratisowych (często w zamian za honorarium autorskie) aby później wymienić swoją publikację z innymi pracownikami nauki polskiej. Jest to niekończący się proces, którego w żaden sposób nikt nie może przerwać. Wcześniej obdarowany nie może odmówić darczyńcy bo zostałby posądzony o sknerstwo.
Studenci nie kupują książek naukowych bo w powszechnej opinii książki w Polsce są za drogie a studenci za biedni. Wybór jest prosty. Albo książki albo używki. Studenci zazwyczaj wybierają to drugie.
Pozostali obywatele nie kupują książek naukowych bo autorzy mają tendencję do pisania swoich publikacji w języku zrozumiałym tylko dla Google Translator.
A wydawcy produkują książki jakby nie zauważali faktu, że nikt ich nie kupuje. Produkują bo mają za co produkować. System dotacji książek naukowych i akademickich w Polsce jest tak skonstruowany, że opłaca się produkować książki a nie opłaca się ich sprzedawać. Aby dostać dotację wystarczy wylegitymować się fakturą za druk. Czym wyższy nakład, tym wyższa faktura a tym samym tym wyższa dotacja. Wysokie nakłady są korzystne także dla autorów. Czym wyższy nakład tym potencjalnie większa pula gratisów dla autorów. Jest co wymieniać. Każda próba sprzedaży książki naukowej skazana jest na niepowodzenie, gdyż generuje koszty, których nie uznaje instytucja przyznająca dotację.
Co jakiś czas jednak w mojej księgarni pojawia się jakiś “zielony ludzik” próbujący sprzedać u mnie jakąś książkę naukową. Większość z tych “zielonych ludzików” jest miła, wytrwała w oczekiwaniu na gotówkę a tym samym niezbyt uciążliwa. Według informacji jakie od nich uzyskuję mają jeszcze dużo książek do sprzedania, bazując na zapasach sięgających produkcji sięgającej 1990 roku a nawet lat wcześniejszych.
Czyli nawet jak Rząd wyda zakaz sprzedaży (czytaj nakaz bezpłatnego dostępu do treści naukowych) to wydawcy mają co robić aby zbić wskaźnik rotacji zapasów z 240 do pożądanego poziomu np. 24 miesięcy.
A autorzy? Oni w tej sytuacji będą najbiedniejsi. Już nie będą mogli się pochwalić swoją książką papierową, wydrukowaną w wysokim nakładzie i podarować ją swoim konkurentom w branży akademickiej aby im mina zrzedła z zazdrości. Pozostanie internet i wysyłanie maili z załącznikami. Wkład do kultury przyblednie ale lasy zostaną
Wasza zatroskana o los autorów Alinka
Artykuły powiązane:
O autorze
Skomentuj
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować.