Żyłem w podłym kraju, z którego za cholerę nie mogłem wyjechać. Jedyne, co pozostało, to ironia i żart…

Przegląd

 

JAK OGRAŁEM PRL – NA ROWERZE
Witek Łukaszewski


Żyłem w podłym kraju, z którego za cholerę nie mogłem wyjechać. Jedyne, co pozostało, to ironia i żart… – mówi w wywiadzie Witek Łukaszewski, autor trzytomowego cyklu „Jak ograłem PRL. 25 lipca ukaże się jego pierwsza część „Na rowerze”. We wrześniu i październiku będą miały premierę odpowiednio ”Z gitarą” i „Na scenie”.


Pisał Pan dotąd książki o swoich muzycznych bożyszczach. I nagle ,,Jak ograłem PRL”. Skąd pomysł na ten trzytomowy cykl?

Wcale nie miałem takiego zamiaru. Po prostu chciałem opisać moje dzieciństwo za czasów późnego Gomułki, jednak szef wydawnictwa „Szara Godzina” zachęcił mnie, abym opisał moje życie jeszcze za czasów Gierka i Jaruzelskiego, a ponieważ było ono bardzo barwne, mimo szarzyzny komuny, więc zrobiły się trzy tomy.

To prześmiewczy obraz życia w Polsce Ludowej, ale pod ironią i dowcipem kryje się nostalgia, czasem wzruszenie…

Tylko że to jest cały czas „śmiech przez łzy”. Żyłem w podłym kraju, z którego za cholerę nie mogłem wyjechać. Jedyne, co pozostało, to ironia i żart, by – parafrazując Stefana Kisielewskiego – „urządzić się jako tako w tym gównie”.

,,Jak ograłem PRL” zadziała u starszych czytelników jak wyzwalacz wspomnień. Za czym poza młodością w Polsce Ludowej zatęsknią?

Oczywiście, za młodością. Za nią zawsze płaczemy najbardziej. Myślę, że zatęsknią także za niewielkimi różnicami społecznymi, jakie wtedy były, a teraz są ogromne. I za kawą z sąsiadką na ławce przed domem, czy też papierosem wypalonym z sąsiadem wspólnie przy płocie.

Czy pisząc, myślał Pan o czytelnikach, którzy Polski Ludowej nie doświadczyli? Przetłumaczył Pan tamten świat po mistrzowsku w szczegółach, sposobie myślenia, nastrojach…

Pisałem tę książkę głównie dla młodych jako ostrzeżenie, że nic nie jest dane na zawsze. Że każda władza się wypacza i nagle zauważasz, że jesteś w klatce i nie ma wyjścia. A wtedy pozostaje ci tylko śmiech albo samobójstwo.

„Na rowerze”, pierwsza część ,,Jak ograłem PRL”, rozgrywa się w pewnym miasteczku na Ziemiach Odzyskanych w latach 60. Nie ma nazwy – chciał Pan, by było uniwersalnym miasteczkiem z tamtych czasów?

Tak, zdecydowanie tak. Mieszkałem w kilku dziurach na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Wszędzie było tak samo fatalnie.

„Na rowerze” spotykamy wielu bohaterów, czasem raz, czasem przewijają się przez całą książkę. Fellmanowie, sekretarz Zając, proboszcz Antoni… Czy to autentyczni ludzie?

Wszyscy moi bohaterowie są autentyczni. Istnieli naprawdę. Od pijaczka pod kioskiem po sekretarza partii. A Franek Cmoczek czeka w Miami na Florydzie na pierwszy tom.

Ucieszą się, że znaleźli się w książce? Na przykład Franek?

Dostałem od niego pełne błogosławieństwo na opisanie naszych relacji i realiów.

Główny bohater „Na rowerze” Franek Lipa ma kilkanaście lat i nie podoba mu się gomułkowski, że tak to określę, styl życia. Chce być obibokiem. Czyli kim?

Czyli kimś poza systemem. Ten system jest bandycki, więc trzeba traktować „komunistów” jak bandytów i ogrywać ich, ile wlezie, samemu nie dając im nic, a zgarniając dla siebie chociażby ochłapy.

Zamierza prysnąć na kolorowy Zachód. Jaki ma plan?

W tamtych czasach praktycznie tylko sport pozwalał na ucieczkę na Zachód z małego miasteczka. Ale trzeba było być czempionem, aby z kadrą na ten Zachód wyjechać. Stąd mordercze treningi Franka Lipy, ab wspiąć się na wyżyny światowych wyników.

I konsekwentnie ten plan go realizuje. Jest też bystrym chłopakiem, który rozumie ideę „załatwiania”…

Franek jest cwanym gościem, któremu nikt nie wciśnie kitu o patriotycznych obowiązkach wobec ojczyzny. Umie też robić lukratywne interesy. Ma cel: rower-marzenie, czyli Jaguar i niczym taran toruje sobie do niego drogę. Nie kantuje dla kantowania. Wyznaje zasadę, że cel uświęca środki i dopina swego.

Franka wspiera ojciec. Jest dla niego objaśniaczem świata. Co jest najważniejsze w tej pięknej relacji ojca z synem?

Tu nie miałem żadnych problemów z kreowaniem postaci ojca. Mój Ojciec taki był. Był cudowny. Mądry i rozważny. Oczytany i zachęcający mnie do wszystkiego, co wzniosłe i nieszablonowe. W rzeczywistości był jeszcze lepszy niż na kartach mojej powieści.

Oczami nastoletniego Franka, z bliska, oglądamy codzienne życie w latach 60. Absurdy różnej maści. Ale była to normalna rzeczywistość, jedyna jaką bohaterowie książki znali…

Tak, nasza rzeczywistość była szara. Szara do tego stopnia, że kiedy pojawiał się pojedynczy „kosmita” z Niemiec Zachodnich, nikt nie mógł uwierzyć, że tam jest aż tak bardzo, bardzo, bardzo inaczej.

Śmiejemy się praktycznie przez cały czas, czytając „Na rowerze”. Zapominamy, że PRL był też straszny…

Tak, to śmiech przez łzy… Cały czas. Owszem, śmiejesz się, ale kątem oka patrzysz, czy nie podsłuchuje cię jakiś kapuś. Panował czerwony zamordyzm. Może nie taki, jak u ruskich, czy w Czechosłowacji i NRD, ale było naprawdę strasznie.

Ograł Pan PRL na rowerze, z gitarą, na scenie. Nie dał się Pan wtłoczyć w sztywne ramy w żadnym obszarze życia, prawda?

Tak… ograłem. Ale nie miałem innego wyjścia. Mój tata otworzył przed mną inny świat. Świat marzeń i książek. I do niego dążyłem za wszelką cenę.

A teraz ogrywa Pan współczesną rzeczywistość?

Jak najbardziej. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Nie wierzę żadnym politykom i kapłanom. Wierzę naukowcom. Oni są naszą ostatnią szansą, aby Ziemia przetrwała.

Druga część „Jak ograłem PRL” nosi tytuł „Z gitarą”. Zdradzi Pan nad czym – muzycznie – Pan teraz pracuje?

Gram w trzech projektach stworzonych przeze mnie. Są w nie zaangażowani najlepsi polscy muzycy z grup Dżem, Perfect, Budka Suflera, Laboratorium i Turbo. To projekty bardzo ambitne muzycznie, a więc pozostające z dala od telewizyjnego blichtru. Nic się nie zmieniło. Franek Lipa cały czas ogrywa „system” na własnych zasadach.

 

Kategorie: Wywiady