Katarzyna Kielecka, W drogę, Trzykrotki!
Przegląd
- Typ: Wywiady
- Marka: Szara Godzina
Czytelnicy bardzo serdecznie przyjęli historię podróży trzech nieco zwariowanych przyjaciółek i zasypali mnie prośbami o dalszy ciąg. – Mówi Katarzyna w wywiadzie z okazji zbliżającej się premiery drugiej części opowieści o Trzykrotkach – „W drogę, Trzykrotki!”. Premiera książki zaplanowana jest na czerwiec.
W 2023 r. ukazała się książka „Trzykrotki”, o której mówiła Pani: to powieść drogi, przygoda, eksperyment. A rozmawiamy z okazji premiery części drugiej „W drogę, Trzykrotki!”. Co skłoniło Panią do napisania kontynuacji?
Pomysł pojawił się w mojej głowie jeszcze zanim skończyłam pracę nad pierwszym tomem. Gdy „Trzykrotki” trafiły do księgarń, z każdym dniem nabierałam przekonania, że nie tylko ja mam ochotę na coś więcej. Czytelnicy bardzo serdecznie przyjęli historię podróży trzech nieco zwariowanych przyjaciółek i zasypali mnie prośbami o dalszy ciąg. Zatem sprawa była przesądzona.
Nie wszyscy czytający naszą rozmowę znają „Trzykrotki”. Mogłaby Pani więc przedstawić bohaterki?
To Kamilla, Ola i Katarzyna – trzy kobiety, które przyjaźnią się od czasów liceum. Chociaż przeszły na emeryturę, wciąż mają mnóstwo zajęć, nie zwalniają tempa, gonią za przygodami i radością życia. Cechuje je humor i odrobina lekkomyślności, ale są ciepłe, serdeczne, potrafią służyć bezinteresowną pomocą, kochają swoich bliskich oraz zwierzęta.
Trzykrotki i ich bliscy to portrety rzeczywistych postaci?
Tak. Podobnie jak w pierwszym tomie większość postaci ma swoje odpowiedniki w rzeczywistości. Trzykrotki to moje dwie przyjaciółki i ja postarzone o kilkanaście lat. Na tyle, na ile pozwalała fabuła, starałam się oddać nasze prawdziwe charaktery. Mężów mojego i Kamilli także oddałam w miarę możliwości wiernie. Tylko w przypadku młodego pokolenia puściłam wodze fantazji, bo obecnie to bardzo młodzi ludzie i trudno odgadnąć, jacy będą kiedyś. Mimo wszystko myślę, że ci, którzy ich znają, odnajdą w tych postaciach niektóre cechy pierwowzorów.
Przedstawia Pani bohaterów z czułością, ale i trochę się z nich podśmiechuje. Co oni na to?
Ola i Kamilla przyjęły to bohatersko. Mój mąż darował mi pewnie tylko dlatego, że wyraźnie podkreśliłam w powieści jego zamiłowanie do średniowiecza i sztuki romańskiej. A co do reszty, czas pokaże. Pociesza mnie myśl, że oni wszyscy mają poczucie humoru. Do tego broni mnie fakt, że siebie również nie oszczędzałam. Obśmiałam wiele własnych wad i irracjonalnych zachowań.
W „Trzykrotkach” Kamilla, Aleksandra i Katarzyna, mimo początkowych planów zdobycia Kilimandżaro, wyruszyły kamperem w Alpy…
Na szczęście. Obawiam się, że wyprawa na Kilimandżaro skończyłaby się spektakularną porażką, zwłaszcza dla Katarzyny. Ciągnie mnie w wysokie góry, im wyższe tym lepiej, a jednocześnie mam świadomość, że mój organizm się do tego nie nadaje. Warto spełniać swoje marzenia, lecz dobrze zachować w tym odrobinę rozsądku.
I nabrały ochoty na więcej. W „W drogę, Trzykrotki!” postanawiają, że najbliższy sierpień spędzą razem – tym razem w szóstkę, czyli z partnerami. Mężczyźni są zachwyceni pomysłem?
Niekoniecznie. Wszyscy trzej próbują się wymigać. Nie ujdzie im to jednak na sucho. Każdy z nich stanie wobec wyzwania, którego się nie spodziewał.
W sukurs przychodzą im – nieświadomie – potomkowie. Wszak Trzykrotki mają dzieci, a te dzieci mają swoje ważne sprawy…
…i, chociaż dawno dorosły, w razie kłopotów szukają wsparcia u rodziców. W powieści „W drogę, Trzykrotki” wpuściłam na scenę postacie, o których w pierwszym tomie zaledwie wspomniałam. Tym razem przedmiotem trosk trzech przyjaciółek stają się młodszy syn oraz synowa Kamilli. Dość pechowa budowa ich domu szarpie nerwy całej rodziny, doprowadzając przy okazji do małżeńskiego kryzysu. Do tego niespodziewanie zjawia się w Łodzi córka Katarzyny i składa w jej ręce pewien kłopotliwy depozyt.
Koniec końców Trzykrotki wyruszają w drogę kamperem szlakiem najpiękniejszych jaskiń Europy. W innym składzie niż planowały?
W innym składzie, w inny sposób i w ogóle nie tak jak zamierzały. Oczywiście się cieszą, ale od pierwszych chwil towarzyszy im niepokój, czy podołają wyzwaniu, czy się nie pokłócą w napiętej atmosferze, czy nie zmarnują potencjału tej podróży. Żaden z pasażerów kampera nie jest wolny od stresu.
To przepis na kłopoty…
Na lawinę kłopotów. Szybko się okazuje, jak niewiele potrzeba, by doszło do małej katastrofy. Pierwszym celem Trzykrotek jest Jaskinia Raj. To zaledwie dwie i pół godziny jazdy z Łodzi, ale nawet tam nie zdołają dotrzeć bez przeszkód.
Ciekawa jestem, czy opisana w książce wyprawa jest inspirowana rzeczywistością? A może to Trzykrotki podsuwają Pani pomysły na fabułę?
„Trzykrotki” pisałam bez ingerencji moich przyjaciółek. Czytały kolejne rozdziały nieświadome, co je czeka. W przypadku „W drogę, Trzykrotki!” omówiłam z nimi pomysł na książkę, pozwalałam zdecydować o przebiegu niektórych rozwiązań fabularnych, zaangażowałam je w wybór imion i paru innych detali. Bawiłyśmy się przy tym doskonale. W rzeczywistości opisane w powieści miejsca zwiedziłam nie z Olą i Kamillą, a z rodziną.
Należy też wspomnieć, że odpowiedzialność za fiasko pierwotnych planów wakacyjnych ponosi również Elżbieta Bośniaczka, która choć nie żyje od 600 lat nieźle namieszała…
W wyborze odpowiedniej królowej wsparł mnie mąż. Nie był świadom, że tym samym wchodzi na minę i że ta przygoda nie zostawi na nim suchej nitki. Cóż, zapuszczanie się w mroki średniowiecza to ryzykowna zabawa. Losy Bośniaczki są bardzo zawiłe. Uznałam zatem, że jeśli dopiszę do jej życiorysu jeden szalony pomysł, nie zaburzy to szczególnie jej obrazu. Gdyby we właściwej chwili urodziła Ludwikowi Węgierskiemu syna, zmieniłaby historię Europy, a ja musiałabym szukać innej kandydatki na bohaterkę powieści.
Sprawy tej średniowiecznej królowej wprowadzają do książki wątek sensacyjny. Czytając, nie mamy pewności, że wszyscy przeżyją😊 W końcu może nie mieć Pani ochoty na pisanie części trzeciej…
Pojawia się napięcie, owszem, lecz nawet wtedy humor nie gaśnie. Ludzie, którzy w trudnych chwilach potrafią zdobyć się na żart, łatwiej radzą sobie ze stresem, a takie właśnie są Trzykrotki. Podczas akcji momentami robi się groźnie, nie dla wszystkich finał jest szczęśliwy, ale to mimo wszystko bardzo pogodna książka. Nie wykluczam możliwości napisania trzeciej części. Przecież nie muszą w niej wystąpić wszystkie postacie z powieści „W drogę, Trzykrotki!”.
W wywiadzie z okazji premiery pierwszej części mówiła Pani, że Alpy są Pani ulubionym kierunkiem wakacyjnym. Chorwacja również?
Alp nic dotąd nie przebiło. Chorwację bardzo lubię za różnorodność krajobrazu i mrowie niezatłoczonych, pięknych miejsc. Mam słabość do dużych otwartych przestrzeni, w których ostre kształty gór zderzają się z gładką taflą wody.
Jednym z głównych motywów „Trzykrotek” są przyjaciele i rodzina. To bogactwo, a jednocześnie odpowiedzialność?
To wartość nie do przecenienia, lecz nie zawsze jest sielska i nie oznacza wyłącznie przyjemności. W powieści „W drogę, Trzykrotki” niemal każdemu z bohaterów w jakimś momencie ktoś bliski sprawia zawód lub przykrość. Relacje nie zawsze układają się gładko. Na wartość miłości i przyjaźni składa się także akceptacja cudzych słabości, wyrozumiałość, umiejętność wybaczania. To naturalne i potrzebne, o ile działa w obie strony. Można przecież się na kogoś rozzłościć, a jednocześnie bardzo go kochać i bez wahania ruszyć mu z pomocą.
„W drogę, Trzykrotki!” to lektura idealna na wakacje. Sporo humoru, ciut sensacji… Ale pod przymrużeniem oka i sensacyjnym wątkiem kryje się całkiem poważna opowieść o kobietach w średnim wieku, o relacjach, zawiedzionych uczuciach…
Każda powieść, którą stworzyłam, wpłynęła na moje postrzeganie świata. Zawsze staram się pisać o rzeczach ważnych, dawać przestrzeń do refleksji sobie i Czytelnikom. Czytając „W drogę, Trzykrotki”, można się między innymi zastanawiać nad odwiecznym dylematem rodziców: granicą między poświęceniem dla dziecka, a prawem do realizacji własnych marzeń. Przygody Trzykrotek otacza zupełnie inny nastrój niż chociażby znacznie poważniejszy z „Księżyca nad Vajont”, lecz głęboko wierzę, że Czytelnicy także z tej lekkiej lektury zaczerpną dla siebie coś więcej niż tylko dobrą zabawę.
Pracuje Pani nad książką, która ma się ukazać jesienią. Co to za historia?
Marta, studentka z Łodzi, na wieść o tym, że we wczesnym dzieciństwie została adoptowana, pospiesznie pakuje walizkę. Załamana i rozzłoszczona, w poczuciu, że przez całe życie ją okłamywano, kupuje bilet na pociąg do Gdańska. Barnaba, z którym od niedawna się spotyka, nie chce z dziewczyną wyjechać, co tylko pogłębia jej rozpacz. Na jednej z pierwszych stacji dosiada się do Marty Jagoda Czyżyk, nauczycielka z podstawówki. Kobieta wciąga byłą uczennicę w porachunki z przeszłością. Zabiera Martę na wędrówkę przez Mierzeję Wiślaną i przez własną młodość pełną niewyjaśnionych tajemnic, nostalgii i miłości, która nie miała prawa się zdarzyć, a mimo to rozkwitła.