Barbara Piórkowska
Poetka, pisarka, dziennikarka, krytyczka literacka, autorka opowiadań i peformerka w show poetyckich. Rocznik 1974. Skończyła polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim. Była dziennikarką „Gazety Wyborczej” w Gdańsku, współpracowała z kwartalnikiem literackim „Migotania, przejaśnienia…” przygotowywała w Londynie polską edycję pisma ,,The Sun” dla emigracji.
Pracowała ze słowem – z młodzieżą, dziećmi i dorosłymi. Prowadzi zajęcia twórczego pisania – m. in. na kolejnych edycjach Festiwalu Rozwoju Osobistego dla Kobiet Progressteron.
Laureatka Nagrody Prezydenta Miasta Gdańska dla Młodych Twórców za rok 2004, stypendystka Marszałka Województwa Pomorskiego.
Wydała dwa tomy wierszy „Żyrafa” oraz „Lot anioła nad miastem”, w marcu 2010 roku ukazała się jej debiutancka powieść pt. „Szklanka na pająki”.
URSZULA WITKOWSKA/KSIĄŻNICA POLSKA: Trudno jest zadać pierwsze pytanie, kiedy chciałby się dowiedzieć tak wiele. Podczas czytania „Szklanki na pająki” rodzą się tysiące pytań, ważnych i mniej ważnych. Takich, o których się pamięta i takich, o których zapomni tuż po odłożeniu książki. Dawno już nie czytałam powieści, która w tak subtelny sposób opowiada o ważnych (ISTOTNYCH) sprawach. A przy tym językowo jest świetna. Od pierwszych słów czuć, że książka jest napisana przez poetkę. Jak się narodził w poetyckiej duszy pomysł sięgnięcia po (mimo, że poetycką, to jednak) prozę?
BARBARA PIÓRKOWSKA: Zaczynałam od poezji, przez długi czas pisałam głównie wiersze. W jakimś momencie mojego życia, a było to tak symbolicznie – przed trzydziestką – która jest taką granicą wieku, po której nie wypada się już obijać i coś trzeba w życiu zrobić – poczułam, że krótka forma poetycka przestaje mi wystarczać do wyrażenia tego, co chcę opowiedzieć. Dlatego sięgnęłam po prozę, ale w przekorny sposób – w pewnym sensie pozostając wierną językowi oraz obrazowaniu poetyckiemu. Powieść czyli historię nosiłam w sobie wcześniej przez kilka lat, w odpowiednim dla mnie momencie życia, gdy byłam wewnętrznie gotowa i chciałam, a nie: musiałam „Szklankę” napisać – sama się wykluła z jaja.
Pani chyba trochę jak konstruktor labiryntu, prowadzi czytelnika na manowce, żeby w którymś momencie pozwolić mu zdecydować, wybrać drogę, którą zechce pójść?
– Lubię bawić się słowem, nadawać mu wiele znaczeń, odkrywać nowe zastosowania i tworzyć własne ścieżki zdań. Może rzeczywiście trzeba uważnie „Szklankę” czytać, aby wszystkie te smaczki wyłapać – to skutek mojej własnej dobrej zabawy przy pisaniu. Jednak powyższy tekst wielokrotnie był zaskoczeniem także dla mnie samej, przede wszystkim pod względem zgodności pewnych życiowych fabuł z tematami, wydawałoby się, wymyślonymi. W książce napisałam na przykład o tym, jak po porodzie dziecko zostaje ‘przegapione’ w ogólnym rodzinnym zamieszaniu i przez jakiś czas nikt go nie karmi. Po wydaniu powieści okazało się, że moja mama naprawdę straciła pokarm – zatem mogę wnioskować, że ludzka podświadomość pamięta jednak pewne wydarzenia i przy procesie twórczym mogą się one wydostać na zewnątrz i nieco przeczyścić, a każdą głowę można jak dywan – wytrzepać z głęboko ukrytych brudów.
Gdańsk, jaki wyłania się z tekstu, to Gdańsk zupełnie inny od tego, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni i mimo, że gdzieś tli się postać Wałęsy, że w domyśle istnieje cień historii to jest to jednak powieść o czymś innym, prawda?
– Dla mnie przede wszystkim jest to tekst o dojrzewaniu dziewczynki, o pewnej przemianie wewnętrznej, której kobieta musi dokonać, by z samotnego, wyalienowanego dziecka wyjść do świata z jakąś osobistą propozycją, poczuciem własnej wartości, pięknem. To, że jako kobieta opowiadam o doznaniach ciała jest zupełnie naturalne i feministyczne w tym pierwotnym sensie – bo o czym mam pisać, jeśli nie o doświadczeniach kobiecości? To także rzecz o skomplikowanych relacjach, które panują w większości dzisiejszych rodzin, o zepchniętych na margines emocjach i problemach, które ciągną się od pokoleń. Mamy dziś ogromne szczęście, że możemy korzystać z psychoterapii i różnych form rozwoju osobistego czy duchowego – dawniej to nie było możliwe i ktoś, kto nie umiał się komunikować z rodziną, nie potrafił kochać i wyrażać swoich uczuć – był skazany na życie w okrutnej, ściśniętej chłodem rzeczywistości emocjonalnej, w której tłumiło się wszystko, a niezałatwione sprawy i tajemnice rodzinne żyły podskórnie własnym życiem, powodowały choroby, nieszczęścia, łamały ludziom życie. W dawnych czasach (myślę też o tej mniej odległej rzeczywistości, czyli pierwszych dwóch pokoleniach powojennych) ludzie mieli potworne obciążenie historią i koniecznością przetrwania na biologicznym poziomie. Teraz, by przetrwać, trzeba nauczyć się kochać i szanować tych, z którymi jesteśmy w relacjach. To wszystko przekłada się, moim zdaniem, na przestrzeń, w której żyjemy. Gdańsk opisałam więc chyba z jakiejś perspektywy miejsko-psychologicznej, w której nastrój bohaterki przekłada się na elementy topografii. To fascynujący temat i chyba jeszcze do niego będę wracać.
Bardziej Pani słyszy świat, widzi czy czuje? Więcej jest w Pani PROZIE szczegółów czy ogółu sytuacji?
– Chyba najlepiej świat ‘widzę’. Pewne rzeczy czuję, w podejmowaniu decyzji kieruję się intuicją, która dobrze rozpoznana mnie nie zawodzi, pracuję nad tym. Najważniejsze to przyzwyczaić się jako twórczyni czy twórca do nieustannego szerokiego oglądu rzeczywistości, do czujnej obserwacji życia w każdym jego momencie. Niech widoki, smaczki czy dotyki świata nie uciekają nam w bezrefleksyjnym pędzie, przecież wszystko, co opisałam, już tu było lub jest, wystarczy się na to otworzyć. Nie ukrywam, że od dziecka byłam wrażliwa na barwy, świat dla mnie zawsze był jakąś tam kategorią estetyczną. ‘Jakąś’ – ponieważ dorastając w blokach z wielkiej płyty trzeba było ogromnej wyobraźni, by zobaczyć w szarym osiedlu coś więcej niż błoto i beznadzieję. Być może na ty polegało moje szczęście, że urodziłam się w latach 70. i mogłam ów szósty zmysł – pisarsko-obserwatorski – wykształcić.
Historia opowiadana w „Szklance na pająki” kryje w sobie też potężną dawkę kobiecości, poznawania, próby zrozumienia, tajemnicy…
– Tak jest
W Pani powieści tak naprawdę to chyba język buduje bardziej utwór niż sama fabuła. Gdyby nie rytm, plastyczne przełożenie rzeczywistości na język snu powieść wiele by straciła. Czytając, pomyślałam, że to chyba trudne tak skonstruować fabułę, żeby nie wymknęła się podczas pracy nad słowem. Czy więc praca nad tą powieścią to były impulsy, chwile inspiracji czy może skrupulatnie rozmyślanie nad każdym słowem w zdaniu?
– Chyba po prostu w miarę dokładnie wiedziałam, co chcę napisać, a słowa jako ‘wypełniacze’ konstrukcji, przyszły same. Przed pisaniem często wyciszam umysł, uprawiam coś w rodzaju medytacji, czekam, aż gdzieś z góry spłyną mi hasła, obrazy, ciągi zdań. Pisząc, wpadam jakoś w ten rytm i w muzycznym transie wychodzi taki właśnie tekst. Potem obrabiam go technicznie – i ta część procesu może trwać właściwie aż do samego wydania, nigdy nic nie jest doskonałe, ale pewne słowa czasem trzeba po prostu zostawić i iść dalej.
Znana jest Pani z niekonwancjonalnego podejścia do słowa, do prezentacji swoich utworów, z wykorzystywania rekwizytów dla podkreślenia znaczeń. Gdyby Pani miała ubrać w obraz „Szklankę na pająki”, gdybym chciała, żeby za pomocą przedmiotów stworzyła Pani instalację albo zapełniła płótno kolorem, jakby ów obraz powieści wyglądał, gdy myśli Pani o tym teraz? Czy to w ogóle możliwe Pani zdaniem?
– No, to rzeczywiście trudne zadanie, choć przyznam się, myślę czasem o tym. Na razie chętnie oddam inicjatywę specjalistom od wizualu, gdyż jednak nie sposób zajmować się wszystkim naraz. Rozmawiałam na przykład z litewską artystką Aukse Petruliene, która tworzy teatr silikonowy: ruchome obrazy rzucane na ścianę. Powstają na żywo z odlanych z tego tworzywa małych form, wody i wlewanych do naczynia farb – być może wkrótce taka pełna zmieniających się barw, ruchoma opowieść powstanie także zainspirowana „Szklanką na pająki”. Byłoby to coś, co jest zbliżone do mojego myślenia o tym tekście.
I oczywiście, czy romans z prozą przekształci się w coś poważniejszego, czy jednak będzie Pani wierna poezji?
– ‘Wychodzę za mąż’ za prozę, to już postanowione! Zaczęłam zresztą pisać kolejną powieść. Od poezji nie odejdę jednak całkowicie, niektóre prawdy łatwiej i zasadniej podać w formie skondensowanej. Taka też świetnie sprawdza się przy okazji różnych performansów poetyckich, z których wykonywania też nie zamierzam rezygnować. W ogóle chyba uwielbiam tworzyć i przekazywać swój zapał do tego innym, wierząc, że w każdym człowieku istnieje olbrzymi potencjał do stwarzania nie tylko sztuki, ale i całego swojego życia.
Artykuły powiązane:
Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/wirtua/domains/wirtualnywydawca.pl/public_html/wp-content/themes/waszww-theme/includes/single/post-tags.php on line 4
O autorze
Artykuły powiązane
Skomentuj
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować.