Rozmowa z Andrzejem H. Wojaczkiem z okazji premiery powieści „WDOWI GROSZ”
Przegląd
- Typ: Wywiady
- Marka: Szara Godzina
(…) lubię być blisko bohaterów. Uczą mnie pokory. Bitwa z perspektywy króla dowodzącego armią ze wzgórza jest z pewnością fascynującym przeżyciem, ale o wiele ciekawsze jest to, co dzieje się na polu między walczącymi. Staram się docierać między nich, przyglądać się im, podsłuchiwać. – mówi Andrzej H. Wojaczek. Rozmawialiśmy kilka miesięcy temu z okazji premiery pierwszego tomu „Wrzeciona Boga” – „Kłosy”. Wracamy do rozmowy, bo niedawno światło dzienne ujrzał tom drugi – „Wdowi grosz”.
„Kłosy” i „Wdowi grosz”. 1915 rok i rok 1935. Wciąż Śląsk, ale zupełnie inne okoliczności. Teofil ma 33 lata i żyje w Polsce. Spełniło się jego marzenie?
Wywalczył sobie niepodległość. On i jemu podobni. Mówiąc nieco żartobliwie słowami jednego z bohaterów, udało się to dzięki terrorowi siły i terrorowi kultury. Zbrojne powstanie poprzedzone szeroko zakrojoną akcją propagandową, w którą zaangażowali się ludzie wielu stanów i zawodów, także artyści, zarówno zawodowcy jak i amatorzy, którzy ujrzeli w tekstach kultury potężny oręż.
I wojna światowa i powstania śląskie pojawiają się w retrospekcjach. Ich obraz wynika ze wspomnień Teofila zawartych na kartach pamiętnika?
Teofil uczestniczył we wszystkich trzech śląskich powstaniach. W działalność niepodległościową wciągnął go starszy kuzyn, działacz Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska. W czasie zawieruchy pełnił rolę kuriera, dlatego oglądał przebieg powstań z różnych perspektyw i stron. Nie byłem w stanie sięgnąć po każdą z powstańczych opowieści Teofila – jest ich po pierwsze zbyt wiele; po drugie – są na tyle zróżnicowane, że trudno byłoby je osadzić na osi fabularnej powieści. Tyle, jeśli chodzi o retrospekcje. Historia z przełomu 1935/1936 roku rozwija tę część zapisków, którym Teofil w swoim pamiętniku poświęca stosunkowo niewiele miejsca. W swojej relacji trzyma się faktów, nie koloryzuje, ani tym bardziej nie idealizuje rzeczywistości, dlatego, kiedy wspomnienia stają się bolesne, nie rozwodzi się nad nimi. Lepszego punktu wyjścia nie mogłem sobie wymarzyć. Pozwoliło mi to pójść za niedopowiedzeniami, tropić prawdę ukrytą między wierszami, opowiedzieć o czymś, co – być może – było udziałem wielu innych, podobnych Teofilowi, strażników polskości, którzy dostrzegali cień swastyki kładący się nad Śląskiem i nie chowali głowy w piasek.
Nie rysuje Pan wielkiej panoramy, snuje osobiste historie. Epizody na tle wielkiej historii. Józef i Ewa to postacie autentyczne? Czy teatr „Śnieżynka” działał naprawdę?
Większość swojego zawodowego życia poświęciłem sprawom teatru. Od początku pracy w szkole prowadziłem koło teatralne, przez które przewinęło się kilkudziesięciu, często niezwykle utalentowanych aktorsko uczniów; szefowałem stowarzyszeniu kulturalnemu, z którym przemierzyliśmy kawałek świata; stworzyliśmy musical o dziejach Abrahama, który pokazaliśmy w wielu miejscach Polski i Ukrainy, a od 2008 roku związany jestem z polskim teatrem w Żytomierzu – przeżyłem wiele przygód, zebrałem sporo cennych doświadczeń i mnóstwo wspaniałych przeżyć. Trochę dzielę się tym z czytelnikiem, który w retrospekcjach „Wdowiego grosza” ma okazję towarzyszyć amatorskiej grupie teatralnej „Śnieżynka”, wzorowanej na autentycznych zespołach biorących udział w zakrojonej na szeroką skalę akcji poprzedzającej plebiscyt, do którego przygotowania rozpoczęły się już w październiku 1919 roku. Wszystko zaczęło się od powołania Polskiego Komisariatu Plebiscytowego, którego komisarzem został Wojciech Korfanty. Zadaniem komisariatu było prowadzenie aktywnej akcji propagandowej na rzecz powrotu Górnego Śląska do Polski. W akcji propagandowej korzystano z wielu form agitacyjnych, spośród których na szczególną uwagę niewątpliwie zasługuje działalność teatralna. Teatr był jednym z nielicznych w tym okresie instrumentów przekazu żywego polskiego słowa, który ocalił Ślązaków przed wynarodowieniem. Kultywowanie tradycji i języka polskiego pozwoliło kształtować świadomość odrębności narodowej i przynależności do państwa polskiego. Artyści nieśli polskie słowo do najodleglejszych i najbardziej zagrożonych zakątków obszaru plebiscytowego, krzewili mowę ojczystą, wskrzeszali kultywowane tradycje, budzili poczucie więzi z narodem polskim, a kiedy zaszła potrzeba, większość członków zespołu chwyciła za broń i czynem manifestowała swój patriotyzm. Poziom artystyczny przekazywanych treści nie tylko przyczyniał się do zjednoczenia serc dla Polski, lecz kształtował pewne wzory postaw społecznych. Większość repertuaru stanowiły farsy i scenki z życia codziennego, uzupełniane wiązankami piosenek śląskich. Pozwolę sobie wymienić kilka tytułów najczęściej grywanych sztuk: ,,Czarownik”, ,,Rekruty”, ,,10000 marek”, ,,Żołnierz w szafie”, ,,Kuba Maciek”. Aby ukazać skalę aktywności działalności zespołów teatralnych, pozwolę sobie przytoczyć garść statystyk. Amatorski zespół ,,Gwiazda” w okresie od 1 stycznia do 17 marca 1921 roku przebywał w 44 miejscowościach obszaru plebiscytowego, zagrał 34 przedstawienia, w czasie których wystawiono 74 utwory sceniczne (12 tytułów). Imponujący wynik!
Ewa Majewska zrodziła się w mojej wyobraźni, ale byłbym obłudny, gdybym próbował zawłaszczyć jej tożsamość. Jej postać jest syntezą wielu wspaniałych koleżanek, aktorek i kobiet, które spotykałem na swojej drodze, by wyróżnić choćby moją żonę, ale przede wszystkim przyjaciółkę, której zresztą dedykuję książkę. Jeśli chodzi o Józefa – jest postacią autentyczną, którą Teofil wielokrotnie przywołuje na kartach pamiętnika.
Wracając do początku Pani pytania, lubię być blisko bohaterów. Uczą mnie pokory. Bitwa z perspektywy króla dowodzącego armią ze wzgórza jest z pewnością fascynującym przeżyciem, ale o wiele ciekawsze jest to, co dzieje się na polu między walczącymi. Staram się docierać między nich, przyglądać się im, podsłuchiwać.
We wspomnieniach powstańczych są sceny dramatyczne. Walka niesie z sobą strach, cierpienie i śmierć konkretnych osób. A czasem stawia bliskich sobie ludzi po dwóch stronach barykady. To doświadczenie wielu Ślązaków?
Całkowicie zgadzam się z postawioną przez Panią tezą. „Wdowi grosz” i następująca po nim „Jutrznia” to przede wszystkim powieści antywojenne, które pokazują bezmiar okropności wojny. Wyprzedzając nieco fakty, fabuła „Jutrzni” obraca się wokół sztuki, która w kręgach teatralnych obrosła prawdziwą legendą. Chodzi o Przeora paulinów – dramat rozgrywający się w czasie szwedzkiego oblężenia jasnogórskiej twierdzy. Ewa, stawiając na szali całą swoją karierę, zdeterminowana jest pokazać Przeora w piętnastą rocznicę wybuchu trzeciego powstania śląskiego. Przyświeca jej jeden cel – w obliczu widma II wojny światowej zamierza wstrząsnąć opinią publiczną, przypomnieć, jakie straszliwe konsekwencje niesie wojna, która – jak pokazują wydarzenia ostatnich tygodni – jest zagrożeniem ciągle przerażająco aktualnym, czającym się tuż za progiem. Wojna to wiecznie nienasycone monstrum, które żywi się cierpieniem walczących oraz żałobą żon, matek i dzieci, zbiera śmiertelne żniwo po każdej ze stron.
Dramat miesza się tu z komedią. Teoś jest chłopakiem z fantazją, by wspomnieć tylko historię z psem. Przytoczy ją Pan tutaj?
Lubię powtarzać, że każda epoka ma swojego Onufrego Zagłobę. We „Wdowim groszu” Zagłobą dwudziestolecia międzywojennego jest Józef Zaremba, kuzyn, mentor i wreszcie przyjaciel Teofila. Józef wychodzi cało z każdej opresji, dla niego nie istnieją sytuacje bez wyjścia. W myśl powiedzenia: „z jakim przestajesz, takim się stajesz”, Teofil przejmuje wiele cech Józefa. Stara się być doskonałym obserwatorem, umiejętnie wykorzystuje okoliczności do własnych celów. Kiedy podsłuchuje strażników, którzy z przejęciem wspominają nawiedzającego cmentarz czarnego psa o czerwonych ślepiach, Teofil dostrzega w tym szansę na uwolnienie uwięzionego Józefa. Bez wchodzenia w szczegóły dość powiedzieć, że reakcja Niemców przypomina zachowanie straży, która w poranek Zmartwychwstania rozpierzchła się na widok anioła.
Teofil, mimo propozycji kariery w Warszawie, wraca na Śląsk. To jest jego miejsce?
„Ubi thesaurus tuus, ubi cor tuum – Tam skarb twój, gdzie serce twoje” – czytamy w Mateuszowej Ewangelii. Serce Teofila należy do Klary – miłości jego życia. Klarę i Teofila łączy głębokie uczucie, które zapoczątkowało dramatyczne wydarzenie. Oboje czują się za siebie odpowiedzialni. W powieści poczucie tej właśnie odpowiedzialności zaczyna im nieco ciążyć, rzutuje na ich małżeństwo. Traumatyczne doświadczenia, którym zostają poddani, pozwolą im przewartościować dotychczasowe poglądy i na nowo scalić ich związek.
I tym sposobem jesteśmy znowu w 1935 r. Akcja „Wdowiego grosza” rozgrywa się w czasach, kiedy po przejęciu przez nazistów władzy w Niemczech, na Śląsku działały hitlerowskie organizacje polityczne.
Teofil wydaje się rozczarowany nową rzeczywistością. Inaczej wyobrażał sobie życie w wolnej Polsce. Dwudziestolecie to czas wielkich przemian, ogromnych kontrastów. Ludzie z trudem wiążą koniec z końcem, tymczasem Teofil ściga chimery, żyje przeszłością. Taka postawa prowokuje wiele napięć. Tymczasem świat zmierza ku wojnie. Śląsk staje się areną wpływu niemieckiej agentury. Główną organizacją, która działała wśród mniejszości niemieckiej na Śląsku, był Niemiecki Związek Ludowy na Polskim Śląsku, nazywany w skrócie Volksbundem. Z założenia apolityczny i lojalny wobec Polski, okazał się inspirowany z Berlina i finansowany przez rząd niemiecki i tamtejszych przemysłowców, prowadził wobec Polski wrogą działalność poprzez wpływanie na tutejszą mniejszość i Górnoślązaków.
Teofil nie pozostaje bierny…
Teofil, który całe życie patrzy wyżej, dostrzega to, czego inni zdają się nie widzieć. Przeraża go bezradność wobec nieuchronnej przyszłości, dlatego bierze sprawy w swoje własne ręce. To musi skończyć się dramatem. Teofil otrzymuje od życia surową lekcję: wiara we własne siły to za mało. Żeby kogoś ocalić, najpierw trzeba ocalić się samemu. Emil Cioran zanotował kiedyś, że człowiek niewyzwolony nie potrafi pomóc nikomu. Nikt bowiem nie czepia się rozbitka. Teofil boleśnie uświadamia sobie, że życie, które wiódł, przypominało bańkę mydlaną, niewolę fałszywych wyobrażeń, złudnych nadziei. W jednej chwili z wyzwoliciela staje się uciekinierem.
Jego zawodowe obowiązki ograniczają się do napełniania świńskich koryt, zamiatania podłóg i przepychania kibli. Odrodzona Polska nie doceniła powstańców?
To jest temat na osobną rozprawę. Powstańcy śląscy odegrali bardzo ważną rolę w życiu politycznym województwa śląskiego. Za czasów wojewody śląskiego Michała Grażyńskiego (uważanego za czołowego twórcę Związku Powstańców Śląskich) weterani stali się jego politycznym i organizacyjnym wsparciem. Grażyński, jeden z największych orędowników zbrojnego rozstrzygnięcia sporu o Górny Śląsk, a później jeden z najbardziej zagorzałych polityków zespolenia Śląska z Polską, bronił powstańców, uważał ich za rdzeń śląskiego ludu, stał za nimi murem i mocno im sprzyjał, co konfliktowało go z Wojciechem Korfantym. Grażyński widział niebezpieczeństwo grożące Polsce i Śląskowi ze strony Niemiec. Jego antyniemieckie stanowisko, które jeszcze bardziej nasiliło się po dojściu Hitlera do władzy, było krytykowane przez zwolenników zbliżenia polsko-niemieckiego. Pomimo podpisania w 1934 roku polsko-niemieckiego paktu o nieagresji, hitlerowskie organizacje prowadziły głęboko zakonspirowaną działalność antypolską, którą śląska sanacja bardzo wyraźnie dostrzegała i demaskowała, co z kolei doprowadziło do zaostrzenia konfliktu na linii MSZ – wojewoda Grażyński. Wracając do Teofila, nie był człowiekiem, którego interesowały zaszczyty i wysokie stanowiska. Świadomie zrezygnował z kariery w Ministerstwie Spraw Wojskowych w Warszawie, wrócił na Śląsk, wewnętrznie czuł się odpowiedzialny za jego losy, zwłaszcza w okresie wzmożonej działalności niemieckich organizacji hitlerowskich. Myślę, że stan jego ducha najlepiej opisują słowa Poety z Wesela Wyspiańskiego: „Takby gdzieś het gnało, gnało, / takby się nam serce śmiało / do ogromnych wielkich rzeczy / a tu pospolitość skrzeczy / a tu pospolitość tłoczy, / włazi w usta, w uszy, oczy”. Idee ideami, życie życiem. Dodając do tego bardzo trudną ówczesną sytuację gospodarczą, nie dziwi widok Teofila parającego się przyziemnymi obowiązkami.
A może po prostu jest idealistą, człowiekiem, który potrzebuje wielkich czynów, by czuć sens życia?
Teofil jest idealistą, ale jest również człowiekiem pysznym i ambitnym. Pycha nie pozwala mu kochać życia, które wiedzie. Ucieka w marzenia, co tylko potęguje jego frustrację. Brakuje mu pokory. Dopiero z czasem zacznie stawiać sobie pytania, dlaczego znalazł się akurat w takim miejscu, w takim czasie, wśród takich, a nie innych ludzi. Nic nie wiemy o trzydziestu latach życia, które Jezus spędził w Nazarecie. Nie dlatego, że nie mamy źródeł, lecz dlatego, że było ono tak zwyczajne, że ewangeliści nie widzieli potrzeby opisywania go. Teofil szuka wrażeń, nowych przeżyć, zapominając, że właśnie powtarzalność bywa czasem wchodzenia w relacje, uczenia się miłości. Szczęścia nie mierzy się kalejdoskopem doświadczeń, coś takiego prowadzi do pustki, która w końcu dopada Teofila.
Wadzi się i z Bogiem, i z sobą samym. Jaki był Teofil, autor pamiętnika, a równocześnie bohater Pana książki?
Nie miałem okazji poznać Teofila w sposób świadomy, gdyż zmarł, kiedy miałem zaledwie kilka miesięcy. Znam go z opowiadań mamy, a przede wszystkim z kart pamiętnika. Widzę w nim syna śląskiej ziemi, ucznia pruskiej szkoły, powstańca śląskiego, kawalerzystę Pułku Ułanów księcia Poniatowskiego, żołnierza września, syberyjskiego pielgrzyma; z drugiej strony ze stronnic jego wspomnień wyłania się niespokojny duch, romantyczna dusza, którą ukształtowała lektura „zbójeckich ksiąg”, mężczyzna pełen namiętności i wątpliwości i takiego też kreślę go w powieści. Nie wiem, jakim człowiekiem był autor pamiętnika, ale z pewnością nie należy go całkowicie utożsamiać z bohaterem „Wrzeciona Boga”.
Sceny z codziennego życia, losy ludzi uwikłanych w historię, bohaterowie z krwi i kości, język… Ale „Wdowi grosz” uwiódł mnie jeszcze… Śląskiem.
Od początku przekonuję, że Śląsk jest drugoplanowym bohaterem „Wrzeciona…”, istotnym, ale nie najważniejszym. Śląsk zainicjował formację Teofila. Język, tradycje, obrzędowość, wiara, mentalność – wszystkie te elementy złożyły się na obraz człowieka, który wchodzi w dorosłość. W życiu Teofila Śląsk jest etapem, który przygotowuje go do realizacji kluczowego zadania, jakim jest przejście przez życie z podniesioną głową.
Jesienią ma ukazać się trzeci tom ”Wrzeciono Boga” – „Jutrznia”. Czy mógłby Pan zdradzić kilka szczegółów?
Czytelnicy powinni wiedzieć, że na „Wdowi grosz” i „Jutrznię” należy patrzeć jak na całość, rozpisaną na tysiąc stron opowieść, którą z racji objętości, musieliśmy podzielić na dwa tomy. „Jutrznia” rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie kończy się „Wdowi grosz” – na życiowym zakręcie, gdzie znaleźli się zarówno protagoniści jak i antagoniści.
W jaki sposób pamiętnik Teofila, który zainspirował Pana do napisania „Wrzeciono Boga”, trafił w Pana ręce?
Pamiętnik Teofila to blisko pięćset pokrytych drobnym maczkiem ręcznie zapisanych stronic. Świadectwo człowieka, który na własnej skórze doświadczył dziejowych wstrząsów dwudziestego wieku. Niewiele osób miało świadomość jego istnienia, jeszcze mniej (nie wykluczając mnie) zdawało sobie sprawę z wartości zapisków Teofila. Pamiętam, że w czasie studiów podjąłem pierwszą próbę ich przepisania, ale bardzo szybko się zniechęciłem. W tamtym okresie zajmowały mnie zupełnie inne projekty. Minęło kilkanaście lat. Przyszedł trudny dla mnie 2017 rok. Chorowałem. Lizałem rany po książce, która nie znalazła wydawcy. Trochę więc z przekory, trochę z rozpaczy nagrałem wspomnienia Teofila na taśmę, aby łatwiej zamienić je na tekst. Zarejestrowane zachrypniętym, zbolałym głosem, wydawały się czymś w rodzaju opowieści z zaświatów, wstrząsającą relacją niezwykłego człowieka. Wtedy już nie miałem wątpliwości, że muszę o nim opowiedzieć.
Dlaczego „Wdowi grosz”?
Książka powstała w hołdzie tym, którzy przed stu laty chwycili za broń i upomnieli się o śląską ziemię oderwaną od sześciuset lat od Polski. Na wstępie przywołuję ludzi, którzy jak Teofil Kłosek – powtarzając za Janem Pietrzakiem – „na stos umieli rzucić swój życia los”: zwyczajnych ludzi wsłuchanych w pomruk historii, umiejących zestroić puls z rytmem serca drzemiącego w głębinach ziemi przodków. Ich radykalna postawa skojarzyła mi się z zachowaniem ewangelicznej wdowy, która do świątynnej skarbony wrzuciła całe swoje utrzymanie. Wielu powstańców uczyniło podobnie. Oddali to, co mieli, ale nie z nieroztropności czy na fali huraoptymizmu – zainwestowali, bo wierzyli, że ich inwestycja ma sens i przyniesie zysk. Oddać to, co się ma i zostać z niczym, to głupota, ale oddać to, co się ma, bo widzi się w tym głęboki sens, to już wiara. Oni tę wiarę posiadali, dlatego wygrali.
Wdowi grosz… Nie sposób odnieść też tego określenia do wojny toczącej się w Ukrainie. To bliski Panu kraj. Od 2008 roku komponuje Pan dla Teatru Polskiego z Żytomierza…
Jeszcze 22 lutego rozmawiałem z reżyserem Teatru Polskiego Mikołajem Warfołomiejewem, który akurat wracał z konsulatu w Winnicy. Uśmiechnięty, pełen pomysłów, snuł plany na przyszłość. Nasza rozmowa obracała się wokół spektaklu, do którego przymierzaliśmy się od dłuższego czasu. Ustaliliśmy, że spotkamy się latem, aby popracować nad scenariuszem i muzyką. Dwa dni później Rosjanie weszli na Ukrainę, ostrzelali Żytomierz, zapędzili mieszkańców miasta do schronów i piwnic. Czy to koniec marzeń o teatrze? Na pewno nie. Jak znam Kolę (a uważam, że znam go bardzo dobrze), nie złożył – nomen omen – broni, a marzenia i plany unoszą go i jemu podobnych ponad taflą absurdu i grozy.