Czy książka może być terapią?

Przegląd

 Rozmowa z Ewą Szymańską, autorką powieści „W ślepym zaułku”, powieściowego studium przemocy domowej.

Ewa Szymańska debiutowała w 2019 r. powieścią „Apolonia. Bo trzeba żyć”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Szara Godzina. „Gabrynia” i „Rodzina”, kolejne tomy cyklu rozgrywającego się na Podlasiu w okresie od I wojny światowej do śmierci Stalina, ukazały się w 2020 r. Pretekstem do rozmowy stała się mająca premierę 2 sierpnia kolejna książka autorki – „W ślepym zaułku”, której patronuje pismo „Niebieska Linia”, jako że porusz ważny społecznie problem – przemocy w rodzinie.

Czytelnicy znają Panią z cyklu „Bo trzeba żyć”, rodzinnej sagi rozgrywającej się na Podlasiu od I wojny światowej do śmierci Stalina. Nie kusiła Pani kontynuacja?

Zdecydowanie nie. Wiem, że niektórzy czytelnicy bardzo chętnie śledziliby dalsze losy bohaterów tego cyklu, uważam jednak, że w powiedzeniu „Co za dużo, to niezdrowo” jest sporo racji. Wydaje mi się, że lepiej, jeśli książka pozostawi lekki niedosyt, niż miałaby znużyć, a tak niestety bywa, gdy fabuła powieści rozciąga się ponad miarę. Sama czytałam kilka takich wielotomowych historii, które na początku mnie urzekły, a potem… no cóż, zdarzyło mi się dwa lub trzy razy nie doczytać ostatnich części. I to jest główny powód, dla którego „Bo trzeba żyć” zamknęłam w trzech tomach.

„W ślepym zaułku” to książka o zupełnie innej tematyce. Można powiedzieć powieściowe studium uwikłania w toksyczny związek… W jednej z recenzji pojawiło się określenie „literatura zaangażowana społecznie”.

Przyznam szczerze, iż pisząc książkę, nie myślałam o niej w ten sposób. Po prostu chciałam opowiedzieć pewną poruszającą historię, która – choć fikcyjna – odzwierciedlałaby problem znany bardzo wielu kobietom. W tym sensie moja powieść rzeczywiście wpisuje się w nurt literatury zaangażowanej. Przemoc domowa jest bowiem dość częstym zjawiskiem, większość z nas zetknęła się z osobami, które ona dotknęła. Znamy je – jeśli nie bezpośrednio, to przynajmniej ze słyszenia. Tyle, że najczęściej kojarzymy to z przemocą fizyczną, ponieważ tego typu agresja rzuca się w oczy. Nie zawsze natomiast w pełni zdajemy sobie sprawę z tego, że istnieją również inne formy przemocy – znacznie bardziej wyrafinowane i o wiele trudniejsze do zaobserwowania przez osoby postronne, czyli różne odmiany przemocy psychicznej.

Przemoc psychiczną znacznie trudniej zidentyfikować, bo nie zostawia siniaków na ciele, tylko na duszy?

Dokładnie tak. Przemoc fizyczna jest najczęściej głośna, nie sposób jej nie zauważyć, natomiast psychiczna odbywa się w białych rękawiczkach, a jej ofiarom czasem trudno jest nawet dokładnie wyjaśnić, na czym to polega – szczególnie wtedy, gdy sprawca ukrywa się za maską obłudy. Nie chce się przecież wierzyć, że miły, kulturalny człowiek, którego znamy na przykład z pracy albo jako uprzejmego sąsiada, jest domowym tyranem wyżywającym się na swoich najbliższych. Przemoc, którą taki ktoś stosuje, zazwyczaj dzieje się po cichu, jest niewidoczna dla osób z zewnątrz, dlatego czasem nazywa się ją „przezroczystym problemem”.

Szczególnie jeśli opiera się na niuansach. Co sprawiło, że zajęła się Pani tym tematem?

Zdumienie. Jakiś czas temu miałam okazję rozmawiać z kilkoma kobietami, które były ofiarami przemocy domowej. Po pierwsze byłam zaskoczona, że problem ten jest tak częsty, po drugie nie mogłam pojąć, dlaczego inteligentne, wykształcone kobiety godzą się na coś takiego i całymi latami tkwią w wyniszczających je relacjach. Zaczęłam się nad tym zastanawiać, dopytywać, a efektem tych przemyśleń jest właśnie moja nowa książka.

Jak przygotowywała się Pani do pisania książki – czytała Pani relacje kobiet, opracowania psychologiczne?

Przede wszystkim z uwagą słuchałam i obserwowałam. Książka jest sumą różnych zasłyszanych historii, opisem przeżyć kobiet, które – tak sądzę – w wielu aspektach mogą utożsamiać się z moją bohaterką. Tę fikcyjną opowieść tak naprawdę napisało życie, ja ją tylko ubrałam w słowa. Oczywiście w trakcie pisania musiałam sprawdzić pewne rzeczy, upewnić się, że nie popełniam jakiegoś merytorycznego błędu – szczególnie w tych fragmentach, w których pojawiały się pojęcia czy zjawiska zdefiniowane przez psychologię.

Przemoc psychiczna ma różne oblicza?

Jak najbardziej, dlatego jest tak trudna do udowodnienia. Może polegać na poniżaniu, wyśmiewaniu, lekceważeniu, ciągłym krytykowaniu lub obwinianiu kogoś. Może też przyjąć formę gróźb albo szantażu emocjonalnego. Tego typu zachowania mają więc głównie formę werbalną – osoba, która je stosuje, chce w ten sposób zranić, zadać psychiczny ból. Trzeba przy tym zaznaczyć, że wykorzystuje w tym celu nie tylko treść wypowiadanych przez siebie komunikatów, dręczy nie tylko przez to, co mówi, ale też przez to, jak to robi. Krzyk, odpowiednio dobrana – np. drwiąca – intonacja, a także mimika i gesty, jakie towarzyszą mówieniu, nierzadko ranią tak samo mocno jak słowa. Przemoc psychiczna może się też przejawiać w konkretnych zachowaniach np. nadmiernej kontroli, ograniczaniu kontaktów ze znajomymi lub naruszaniu prywatnej przestrzeni drugiej osoby, objawiającym się chociażby w czytaniu jej korespondencji czy wiadomości esemesowych. Odmianą przemocy psychicznej jest też moim zdaniem przemoc ekonomiczna, o której również wspominam w swojej książce.

Pismo „Niebieska Linia”, obejmując książkę patronatem, doceniło jej wiarygodność. Czy książka może być terapią?

Tego nie wiem, ale wierzę, że jest to możliwe.

Jaka jest Paulina, bohaterka powieści? Dlaczego tak długo trwa w związku, który ją niszczy?

Paulina jest zwyczajną kobietą, ma swoje marzenia i ambicje, z których nie rezygnuje nawet w obliczu poważnych trudności. Jest wrażliwa i empatyczna, otwarta na ludzi. Niestety, popełnia też różne błędy, dokonuje złych wyborów i ponosi tego konsekwencje. Bywa naiwna i często brak jej odwagi, ale jednocześnie nosi w sobie wewnętrzną siłę, która ostatecznie pozwala jej wyjść na prostą. Myślę, że właśnie ta mieszanka cech sprawia, że jest ona autentyczna. Czytelnik może ją polubić, choć prawdopodobnie będą też momenty, w których jej zachowanie wzbudzi u niego irytację.

Syndrom gotującej się żaby… To doświadczenie bliskie wielu kobietom tkwiącym w przemocowych związkach. Co on oznacza?

Syndrom gotującej się żaby to określenie, którego podobno po raz pierwszy użył francuski pisarz i filozof Oliwier Clark. W psychologii stosuje się je w odniesieniu do długotrwałej niekorzystnej sytuacji, z której człowiek – pomimo, iż odczuwa coraz większy dyskomfort – nie potrafi się wyrwać, a zamiast tego zużywa całą energię, próbując dostosować się do rzeczywistości. Tak – niestety – często dzieje się w związkach opartych na przemocy: ofiara, podobnie jak żaba wrzucona do garnka z wodą, zbyt późno orientuje się, że takie dostosowanie jest po prostu niemożliwe. Tylko że wtedy bywa już za późno i jeśli nawet taka osoba ostatecznie wyrwie się z niszczącego ją układu, ślady w jej psychice mogą pozostać na resztę życia.

Paulina ma szczęście. W odpowiednim momencie trafia na właściwych ludzi. Czy bez wsparcia można się uwolnić od przemocy?

Sądzę, że jest to bardzo trudne. Przemoc domowa stanowi rodzaj błędnego koła – osoba, która samodzielnie próbuje się z niego wyrwać, często zderza się ze ścianą. Bo nie wystarczy odejść od agresora – trzeba gdzieś mieszkać, z czegoś się utrzymywać, a nierzadko odpierać brutalne ataki sprawcy. I dlatego potrzebuje pomocy – ze strony rodziny, przyjaciół lub instytucji, które wspierają ofiary przemocy. I chodzi tu o bardzo szeroko rozumiane wsparcie – zarówno materialne, prawne, jak i psychologiczne.

Jacek. Kim jest sprawca rodzinnych dramatów?

Cóż, myślę, że to może być każdy – zarówno człowiek niewykształcony, prymitywny, ulegający nałogom, jak i osoba wyróżniająca się w swoim otoczeniu inteligencją, kulturą, posiadająca wysoką pozycję społeczną. Powieściowy Jacek reprezentuje ten drugi typ i między innymi dlatego Paulina tak długo zwleka z podjęciem decyzji o odejściu – po prostu boi się, że nikt jej nie uwierzy.

Wiele czytelniczek odnajdzie w książce cząstkę swoich doświadczeń. A czy oprawcy mają szansę zobaczyć w niej siebie?

Oby, chociaż mam wrażenie, że domowi tyrani bardzo często nie przyjmują do wiadomości, że ich postępowanie jest naganne, wręcz przeciwnie – uważają, że mają prawo wymagać od rodziny posłuszeństwa, skoro zapewniają jej przyzwoity poziom materialny i/lub dobrą pozycję społeczną. Nie jestem psychologiem, nie wiem, z czego to wynika – może jest to uwarunkowane charakterologicznie, a może na takie podejście wpływają doświadczenia wyniesione z dzieciństwa. W każdym razie nie sądzę, aby książka otworzyła komuś takiemu oczy.

Jest Pani nauczycielką. Zachowania dzieci są lustrem rodzinnych relacji?

Na pewno. Jeżeli uważnie obserwuje się dziecko, sporo można dowiedzieć się na temat stosunków, jakie panują w jego rodzinie. Dzieci są w pewnym stopniu odzwierciedleniem swoich rodziców – przejmują wyznawane przez nich poglądy i wartości, styl bycia czy słownictwo. W kontekście, o którym mówimy, stanowią też swego rodzaju barometr relacji rodzinnych. Dlatego nawet niewielkie, ale niepokojące zmiany w ich zachowaniu, mogą świadczyć o tym, że w rodzinie coś się dzieje. Trzeba więc być czujnym i nie lekceważyć takich sygnałów.

Jaki kierunek literacki teraz Pani obierze?

Myślę, że pozostanę na razie przy powieściach obyczajowych. Jest to gatunek, który lubię jako czytelniczka i w którym dobrze się czuję jako autorka. Od kilku miesięcy pracuję nad nową książką, Tym razem będzie ona miała nieco inną konstrukcję niż poprzednie powieści, ale i tutaj opowiem historię, której scenariusz podsunęło mi samo życie. Jaki będzie efekt? Zobaczymy.

Magda Kaczyńska

 

Kategorie: Wywiady