Juliusz Marek- szczodrze i bez obaw o sobie i potrzebie pisania
Przegląd
- Typ: Wywiady
- Marka: Psychoskok
Wywiad z Juliuszem Markiem, autorem, który bez zbędnych obaw rozpoczyna swą przygodę z pisarstwem. Śmiało można powiedzieć, że autor wykazał się szczodrobliwością wobec ciekawych czytelników, którzy zawsze chcą jak najbliżej poznać konkretnego pisarza. Okazuje się, że za pseudonimem literackim skrywa się energetyczny młody człowiek, który bez obaw rozpoczął swą przygodę z pisarstwem.
Agata Jankowiak: Na chwilę obecną wiemy z całą pewnością, że pod pseudonimem Juliusz T(arsycjusz) Marek, skrywa się posiadający masę energii i zróżnicowanych pasji młody człowiek. A czy Marek Juliusz chciałby powiedzieć nam o sobie coś więcej, i może wyjaśnić jak to możliwe, że dawniejszy student chemii i matematyki oddał część duszy literaturze, a wsłuchując się w ciężki brzmienie heavy metalu, potrafi docenić walory piosenek żeglarskich itd.
Marek Juliusz: Ot, taki dualizm fizykochemiczny, w tej masie energii. Obecnie energię przejawiam raczej siedząc, ale przecież „aktywność” nie oznacza zawsze biegania i machania łapkami, prawda?
W zasadzie kierunki studiów, z którymi miałem styczność w przeszłości miały niewielki wpływ na moje oddanie literaturze. Oddanie to i tak przejawia się bardziej w czytaniu niż pisaniu, jednakże od zawsze, od czasu gdy nauczyłem się czytać i pisać (czyli od trzeciego roku życia), chciałem napisać coś sam. Najpierw (jako dzieciak) dlatego, żeby inni to czytali, tak po prostu. Potem, by zdobyć sławę (gimnazjum – liceum – początek studiów). Bywało i tak, że wiersze pisane przeze mnie na języku polskim były drukowane w gazetce szkolnej (swoją drogą przez szkołę właśnie odczuwam niechęć do poezji…) Bywało, że z nudów pisałem sobie fragmenty opowiadań, które potem ktoś znalazł i stwierdził, że fajnie się to czyta. Zanim jednak zacząłem pisać „na serio”, zrezygnowałem z marzeń o sławie i chwale. Chciałem udowodnić samemu sobie, że mogę i potrafię. Na studiach zacząłem pisać powieść, która umarła, gdyż osoba X zepsuła dysk, na którym znajdowało się kilka pierwszych rozdziałów. Pozostała mi teczka pełna materiałów, które wykorzystam w przyszłości, oby niedalekiej.
Na kilka lat zawiesiłem pisanie, zniechęcił mnie ten „wypadek”. Jednak ciągle odczuwałem potrzebę pisania, jeśli nie literatury pięknej, to chociaż dzielenia się swoimi przemyśleniami z szeroko pojętym KIMŚ. Dwa i pół roku temu założyłem bloga, na którym zacząłem pisać to, co mi ślina na język przyniesie. Czasem wpisy były tak krótkie, że aż żałosne, czasem dłuższe, czasem poważniejsze, a niekiedy swoją beznadziejnością wołały o pomstę do nieba. A jednak ktoś to czytał i czyta nadal. Po trzech miesiącach istnienia tego dziwnego tworu napisałem pierwszy rozdział opowiadania, które teraz funkcjonuje jako „Ona”. Kilku osobom się spodobało. I tak jakoś dalej poszło.
Od zawsze uwielbiałem czytać. A potem polubiłem pisanie. Nigdy jednak nie próbowałem recenzować. Nie potrafię określić jakie elementy mi się podobały, jakie konwencje, jakie… brr… Zawsze staram się wciągać w fabułę, zawsze staram się przeżywać przygodę razem z bohaterami. I na końcu stwierdzić, czy było ciekawie, czy nie. Który bohater mnie wkurzył, którego uwielbiam. Konwencje, style… kto płynąc po Morzu Północnym zastanawia się w jakiej konwencji wyświetla mu się wschód słońca? Bo ja się nie zastanawiałem. A po Morzu Północnym płynąłem 🙂
Co do muzyki to jest tu nieco więcej filozofii, ale tylko nieco. Od czasu, gdy odkryłem istnienie ciężkiej muzyki metalowej zapałałem do niej wielką miłością. Nie chodzi o sieczkę, jaką serwują niektóre zespoły, wolę raczej muzykę takich zespołów jak Farmer Boys czy Apocalyptica. Ktoś powie, że to przecież sofcik. Ja odpowiem, że nie potrzebuję walić się po głowie młotem, wystarczy mi melodyjne, cięższe niż ogniskowa gitara brzmienie, i już jestem szczęśliwy. I nie muszę rozumieć słów, wystarczy mi sama melodia, bo bardzo często tekst psuje nastrój. Wyjątkiem jest Kabanos – u nich zawsze doszukuję się głębokiego przekazu. I bardzo często jest to przekaz bardzo ciężki i bolesny, ale prawdziwy. Co zaś pociąga mnie w piosence żeglarskiej (nie mylić z szantami)? Z przeważającej większości piosenek o morzu przebija potworna tęsknota, a to za morzem, a to za lądem, za domem, za kobietą, za facetem, za wolnością lub niewolą. Tęsknię i ja, bowiem niektóre z tych utworów przypominają mi o chwilach utraconych bezpowrotnie, czasem przez głupotę, czasem przez nieuwagę, ale najczęściej po prostu przez upływający czas. Tak, jestem bardzo sentymentalny.
A.J: Pseudonimy artystyczne zawsze budzą ciekawość, i pobudzają wyobraźnie pozwalając popuścić wodzę fantazji w trakcie poszukiwania odpowiedzi na pytanie: dlaczego autor posługuje się pseudonimem, i dlaczego właśnie takim? Czy Juliusz Marek uchyli przed nami rąbek tajemnicy?
J.M: Nie ma tu wielkiej poezji, a właściwie żadnej. Moje nazwisko (niech pozostanie do wiadomości Wydawnictwa i Tych, którzy znają mnie osobiście) jest niezbyt krótkie, niezbyt łatwe i, jakby to ujął pewien mój znajomy, „niezbyt medialne”, to raz. Dwa, że moje prawdziwe „ja” jest straszliwie leniwe i w życiu nie zdobyłoby się na napisanie czegokolwiek, co zajmuje więcej niż wymagana ilość stron na wypracowanie do szkoły. A skoro już coś dłuższego niż rzeczone wypracowanie powstało, musiało tu zadziałać jakieś alter ego. Jakoś wypadałoby więc je nazwać. Noo… jak już wspomniałem, moje prawdziwe „ja” jest leniwe, więc po prostu zamieniłem miejscami pierwsze imię z drugim. I z Marka Juliusza zrobił się Juliusz Marek. I tak, na trzecie mam Tarsycjusz. Tak, w prawdziwym świecie.
A.J: Niedawno ukazała się Pana książka zatytułowana „Dziedzictwo piorunów”. Czytelnicy w zależności od upodobań każde z opowiadań mogą traktować z osobna lub też podążać za motywem burzy. Skąd pomysł na taką formę?
J.M: Po napisaniu pierwszego opowiadania „Ona” zastanawiałem się nad tym, który plik ze szkieletem opowiadania rozwinąć jako następny. Akurat jechałem gdzieś autobusem i wgapiałem się tępo w ciemne chmury gromadzące się nad Gdańskiem. Burza, pomyślałem. A jakby mnie tak trafił piorun…? Nie oszukujmy się, małe szanse, że przeżyłbym spotkanie z piorunem. Kilku osobom na świecie się jednak udało. A w literaturze fantastycznej, tudzież w mitologii pioruny często były atrybutem boskości, piorunami władał Zeus, Thor, czy, by nie szukać daleko, Perun, od zawsze były więc postrzegane jako coś tajemniczego i wspaniałego. Mamy więc tajemnicę, mamy strach, respekt i śmierć, która jest końcem, a cytując Sapkowskiego „Coś się kończy, coś się zaczyna”, i jakoś tak zachciało mi się wokół tej burzy skupić większą całość.
„Ta” burza stanowi granicę między światem „przed” i światem „po”. Każdy człowiek doświadczył (lub doświadczy, nikogo to nie ominie) pewnego zdarzenia, które zmieni całkowicie jego życie. Czasem jest to uzyskanie pełnoletniości, czasem ślub, czasem śmierć, wypadek, awans. To zdarzenie może być pozytywne, lub negatywne, i niezależnie od ładunku tego wydarzenia nasze późniejsze życie może być łatwiejsze lub trudniejsze. Ja to chciałem pokazać. Niektórzy z nas po przekroczeniu punktu X załamują się, inni walczą, jeszcze inni spoglądają w przyszłość z nadzieją. Ktoś powie „nie jest tak źle jak myślałem”, a kto inny „nie dam rady, chcę umrzeć”. Możliwości jest tyle, ile tworzy się światów, bo przecież każdy człowiek ma swój świat, swoje wyjątkowe spojrzenie na ten świat wspólny. Patrząc na cudze historie można pomyśleć „to zupełnie jak ja!”, albo „a ja bym postąpił inaczej”. Każda historia jest inna, bo należy do innego człowieka. Ale wszystkie mają coś wspólnego – w każdej wydarzyło się COŚ, co skierowało ją na inny tor.
A.J: Pozostając przy książce, która musimy stwierdzić porusza do rozważań filozoficzno – światopoglądowych, bez względu na to czy każde z opowiadań będziemy wychwytywać z osobna, czy starać się łączyć je w spójną całość, nie można nie zapytać czy skłanianie czytelników do aktywnego myślenia było zamierzonym działaniem, i czy z perspektywy autora wybieranie poszczególnych opowiadań lub automatyczne chłoniecie całości ma jakieś znaczenie dla końcowego odbioru?
J.M: Pisząc nie zastanawiałem się nad tym, jak to napisać, żeby Czytelnika skłonić do jakichś rozmyślań. Piszę przede wszystkim dla siebie, ale miło mi było, gdy na blogu czytałem pytania „kiedy wydam to w formie książki?” Piszę więc dla siebie, ale z możliwością „odczytu” tego przez innych.
Często czytam/słyszę wypowiedzi autorów, recenzentów, czy innych ludzi, którzy dzielą literaturę na tę, która ma coś wnosić, zmuszać do refleksji, czy w inny sposób być wybitna, i na taką, która jest „sztuką dla sztuki”. Ja chciałem tylko opowiedzieć pewne historie. W tych historiach, jak w życiu, jest miłość, jest śmierć, jest bestialstwo, są problemy, które istnieją i mają się dobrze w naszym, prawdziwym świecie. Gdy czytam kolejną pozycję SF, fantasy, czy nowy kryminał, nie nastawiam się na filozoficzne rozważania. Chcę przeżyć tę historię razem z bohaterami. Tak jak jadę na spływ kajakowy, żeby przepłynąć rzekę kajakiem. Płynąc rozmyślam o swoim życiu, słyszę historie innych spływowiczów, rozmawiam z nimi i polemizuję. Czytając zderzam się z problemami bohaterów, które są okraszone fikcją i fantastyką, ale są problemami ludzkimi, z którymi spotykam się również na co dzień. Wreszcie pisząc, nie staram się umieszczać w swojej twórczości (Boże, jak to dziwnie brzmi…) jakichś wielkich, milenijnych problemów, tylko te, z którymi stykamy się codziennie. To, co w każdej historii jest wyjątkowe, to spojrzenie opowiadającego. Czy to jest pan Mirek z Bydgoszczy, który opowiada o tym, że go wywalają z roboty, czy jest to stalker z (spod?) Moskwy, który ledwie uszedł z życiem w trakcie kolejnego wypadu na powierzchnię, czy mała dziewczynka z ogniem w żyłach, którą molestował ojciec, problemy przedstawiane przez nich są wokół nas. I czasem od sposobu przedstawienia go zależy, czy będziemy potrafili sobie z nim poradzić.
Jeśli Czytelnik zechce porozmyślać nad tym, co napisałem, będzie to korzyść dla Niego. Jeśli zechce po prostu przeczytać i przeżyć historię razem z bohaterami, również będzie mi miło. Ale nie ma instrukcji jak trzeba to czytać, by przeczytać poprawnie.
Co do ostatniej części pytania, nie ma wielkiego znaczenia, czy Czytelnik przeczyta wszystkie opowiadania, czy wybrane, lub w jakiej kolejności. Każde opowiadanie stanowi osobną historię, a wszystkie one mają jeden element wspólny – burzę – i jej konsekwencje.
A.J: Ponieważ jest Pan przedstawicielem młodego pokolenia pisarzy, któremu jak wiemy niełatwo jest torować sobie literacką drogę, warto zapytać czy pojawiają się jakiekolwiek obawy, które studzą zapał i gaszą wenę?
J.M: Szczerze, to nie rozumiem problemu 🙂 Wiadomo, że uznani autorzy z pewnym dorobkiem twórczym będą czytani chętniej, niż debiutanci, ale spośród „przedstawicieli młodego pokolenia pisarzy” również można wyłowić perełki, a to zależy w głównej mierze od wydawnictwa, które zgodzi się na pierwszą publikację. Akurat Psychoskok podchodzi do sprawy z zaangażowaniem i pełnym profesjonalizmem, więc Czytelnik, który śledzi nowości wydawnicze nie powinien mieć problemu ze znalezieniem tego, co Go interesuje. Bywa też i tak, że chwytamy (tu zmieniam się w czytelnika) za coś nowego, z czystej ciekawości, bo przecież trzeba próbować nowych rzeczy.
Ryzyko małego zainteresowania własnymi utworami jest oczywiście nieco frustrujące, jednak w żadnym wypadku nie powinno wpływać na zapał do pisania. Skoro powieść X nie zdobyła uznania, to może uda się z powieścią Y, którą przecież trzeba napisać, żeby się przekonać.
Jak widać, ja osobiście żadnych obaw nie mam. Może po prostu nie znam zbyt dobrze sfery czytelniczej od strony pisarza, może nie zrozumiałem pytania, a może po prostu nie uważam tego wszystkiego za coś istotnego. Ja pisać będę tak czy siak. Przede wszystkim dla własnej przyjemności.
A.J: Oczywiście ciekawość nakazuje zapytać, czy pojawił się już pomysł na kolejną pozycję?
J.M: Pomysły cały czas wpadają. Pod biurkiem mam całą teczkę z materiałami na „coś większego” – to, co zacząłem, i co wyparowało razem z dyskiem. Na raczej dalszą przyszłość. W bliższej przyszłości towarzyszyć mi będzie folder ze szkieletami kolejnych opowiadań i powieści. W końcu warsztat trzeba szlifować, a jak zrobić to lepiej, niż po prostu pisząc? 🙂
A.J: Kończąc należy podziękować za udzielone odpowiedzi oraz zapytać czego życzyć na bliższą i dalszą przyszłość?
J.M: Życzyć przede wszystkim czasu i sił do pisania. Chęci na pewno nie zbraknie, ale same chęci niestety nie wystarczą.
Tytuł: „Dziedzictwo piorunów”
Autor: Juliusz Marek
Wydawnictwo: http://wydawnictwopsychoskok.pl/
Kategoria: Literatura fantasy
ISBN: 978-83-7900-364-8
Miejsce i rok wydania: Konin, 2015r.
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 234
Książa do kupienia między innymi w księgarni Bonito: http://bonito.pl/k-90419393-dziedzictwo-piorunow
Polub nas na Facebooku
Artykuły powiązane:
O autorze
Skomentuj
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować.