Agata Tuszyńska: “Szanowni Państwo, drodzy życzliwi koledzy. Otóż nie przywłaszczyłam sobie niczyjej pracy”

Agata Tuszyńska: “Szanowni Państwo, drodzy życzliwi koledzy. Otóż nie przywłaszczyłam sobie niczyjej pracy”

Przegląd

W marcu informowaliśmy czytelników o decyzji Sądu Okręgowego w Warszawie w której orzekł o tym, że Dorota Barczak-Perfikowska, Elżbieta Strzałkowska i Grażyna Latos są współautorkami książki „Bagaż osobisty. Po Marcu”.

Nazwiska trzech powódek nie pojawiły się na francuskim wydaniu książki „Affaires personnalles”. Zdaniem sądu Agata Tuszyńska nie miała pełni praw autorskich do samodzielnego decydowania o wydaniu publikacji we Francji i dokonywaniu zmian.

Agata Tuszyńska złoży apelację, teraz jednak zamieściła na swoim profilu oświadczenie:

 

OŚWIADCZENIE
W związku z nagonką prowadzoną na mnie w mediach społecznościowych, hejtem i szczuciem (dziękuję kolegom i koleżankom), a także tendencyjnymi artykułami w niektórych gazetach, postanowiłam zabrać głos w sprawie procesu wokół książki „Bagaż osobisty. Po marcu”. Głos całkowicie i umyślnie pominięty w najpoważniejszym artykule na ten temat, który ukazał się w zeszłym tygodniu.

Książka powstała w 2018 roku, w 50. rocznicę Marca’68. Powstała z mojej inicjatywy, według mojego pomysłu i z wykorzystaniem moich osobistych kontaktów. Wyrosła z mojej rodzinnej, żydowskiej tożsamości i moich doświadczeń. Jest uzupełnieniem pamięci o tych, którym na skutek antysemickiej nagonki odebrano prawo do ojczyzny.

Pomysł na opowiedzenie o Marcu dał mi Jerzy Neftalin, ofiarowując serię fotografii z jego wyjazdu z Polski 19 maja 1969. Dzięki tym zdjęciom znalazłam klucz do marcowej historii. Historii, którą znałam z relacji mojego męża, emigranta i jego kolegów, historii, którą od dawna należało opowiedzieć.

Jesienią 2017 roku prowadziłam mistrzowskie warsztaty w Dom Spotkań z Historią. Wybrałam sekwencję fotografii z Dworca Gdańskiego jako możliwość przyjrzenia się kuchni reporterskiej, sposób na wielowątkowe rozpracowanie wybranego tematu. Otwierałam przed ich uczestnikami kulisy mojej pracy, oswajałam z bohaterami Marca 68, proponowałam zapoznanie się z przeszłością, która miała (moim zdaniem) wielkie znaczenie dla polskiej tożsamości.

Grupa, pod moim kierunkiem i z moim udziałem, zajęła się przygotowywaniem pytań do bohaterów, a także uczestniczyła w rozmowach z nimi. Wszystko działo się wedle moich wskazówek i instrukcji. Szczególnie na początku, gdyż wiedza słuchaczek (tak się złożyło, że były to sam kobiety) o sprawach Marca była zaskakująco skąpa. Trudno o tym pisać w sposób nienarażający mnie na zarzut protekcjonalnego potraktowania powódek, ale wobec całokształtu ataku z ostatnich tygodni, chcę, żeby ten wątek wyraźnie zabrzmiał. Początkowo panie powódki nie tylko nie potrafiły odróżnić cheddara od chederu, ale nie miały pojęcia, jak wyglądała przymusowa emigracja polskich Żydów, z czym się wiązała, jakie były losy ich rodziców i udział państwa w antysemickiej nagonce. Wymagało to osobnych studiów i wspólnej refleksji. Kierowałam tym. Uzupełnienie wykształcenia historycznego było pewnym wyzwaniem. Kilkoro bohaterów komentowało do mnie “kompetencje” rozmówczyń.

Z czasem mój pomysł wyrósł w coś więcej niż tylko warsztatowe spotkania. Chciałam napisać książkę. Warsztaty przygotowały do niej grunt. Skończyłam je i zapytałam, czy ktoś chciałby ze mną nad całością dalej pracować. Zgłosiły się cztery osoby.
Pomagały w zbieraniu wywiadów, segregowaniu materiału, układaniu kolejnych rozdziałów. Po złożeniu całości pracowałam jeszcze wiele tygodni z redaktorką książki, Katarzyną Szroeder-Dowjat. Powódki w tych spotkaniach z oczywistych względów nie uczestniczyły. Nie miały wpływu na ostateczny kształt tekstu.

Książka powstała. Moja. Z ich wkładem. By go uhonorować, zaproponowałam podpisanie umów z Domem Spotkań z Historią, czyniącym te cztery osoby współautorami książki. Nigdy nie miałam wątpliwości, że nie one są twórczyniami tego dzieła. I nie ja, jak insynuują niektórzy komentatorzy, podpisałam z powódkami umowę. Umowę z paniami podpisał wydawca, czyli Dom Spotkań z Historią na moją wyraźną prośbę. To była najgorsza decyzja w moim życiu.

Sądowy spór o francuskie wydanie „Bagażu osobistego.” (Affaires personnelles”) jest konsekwencją pierwszego sporu wynikłego z niezadowolenia powódek, że ich nazwiska istnieją w całym majestacie na trzeciej stronie tytułowej, a ich biogramy na IV okładce, plus liczne podziękowania w środku książki. Nigdy dotychczas w mojej pisarskiej karierze nikomu tak obficie i nadmiarowo nie dziękowałam. Na próżno. Trzy z czterech pań oczekiwały umieszczenia ich nazwisk również na okładce, czemu wydawca, Dom Spotkań z Historią był niechętny. Można odnieść wrażenie, że oczekiwały wyłącznie tego, bo jak stwierdziły w sądzie, bez nazwiska na okładce nie można siebie znaleźć w Empiku.

Od premiery „Bagażu” – trzy z czterech z nich – rozpoczęły bojkot książki i mojej osoby. Bojkot i hejt roznoszony kanałami Polskiej Szkoły Reportażu, w której byłam przed laty wykładowczynią. Nota bene jej prezes, Mariusz Szczygieł komentował ówczesny hejt realizowany przez powódki na moją korzyść. Jako wydawca nie podjąłby decyzji o umieszczeniu pięciu nazwisk na okładce, gdyż osłabiałoby to pozycję książki. Nie przeszkodziło mu to po latach udostępnić w swojej szkole seminarium, na którym trzy dni po nieprawomocnym wyroku, omawiano moje rzekome winy wobec “młodych dziennikarek” ograbionych przez uznaną pisarkę z ich pracy. Naprawdę?

Kilka razy zarówno ja, mój pełnomocnik i moja agentka, próbowaliśmy porozumieć się z powódkami. Z uwagi na to, że licencja w DSH dobiega końca za dwa miesiące i tym samym książka zostanie „uwolniona”, zaproponowaliśmy wznowienie polskiego wydania i wyjaśnienie wszystkich spornych kwestii, jednak powódki oraz ich pełnomocnik odmawiali jakiejkolwiek formy porozumienia. Najwyraźniej zależało im najbardziej na zdeprecjonowaniu mojej osoby, czego dowodem są nienawistne komentarze w mediach społecznościowych i karykaturalny występ w szkole reportażu piętnujący moje “zachowanie” przedstawione w wypaczonej formie. To rodzaj samosądu, gdyż nieprawomocny wyrok najwyraźniej powódki rozczarował, więc nadaje mu się rozgłos, którego żądanie oddalono. Oddalono z komentarzem sędziego o niedopuszczeniu do piętnowania pozwanej, czyli mnie.

Tak, Szanowni Państwo, oddalono. Co kryje się pod zwrotem „w pozostałym zakresie sąd powództwo oddala”? Oddalono żądanie przeprosin w Gazecie Wyborczej, oddalono żądanie wysłania przeprosin do Wysokich Obcasów, Dużego Formatu, Newsweeka, Onetu, kwartalnika „Książki. Magazyn do czytania”, Wirtualnej Polski, Karty i Pisma Magazyn Opinii. Powódki nie wymagały przeprosin w New York Timesie, za co jestem wdzięczna, gdyż oddalenie takiego roszczenia mogłoby spowodować próbę międzynarodowego nagłaśniania, że „wygrały” z Tuszyńską.
Szanowni Państwo, drodzy życzliwi koledzy. Otóż nie przywłaszczyłam sobie niczyjej pracy. Nie było żadnego sporu o przebieg zdarzeń i ich zaangażowanie. Był spór o rozumienie i oznaczenie autorstwa reportażu literackiego, do którego powstania przyczyniła się praca kilkorga osób. Nazwiska powódek widnieją wszędzie, z nadmiarem i bez opamiętania, sama się nam – sobie i DSH dziwię, dlaczego ulegliśmy ich presji? Powódki są wymienione, również w wydaniu francuskim, mimo iż nad wersją francuską pracowałam wyłącznie sama, gdyż one nie tylko nie znają języka francuskiego, ale obrażone odmówiły współpracy. Natomiast każda z powódek przyznała podczas procesu, że nie zna francuskiej wersji książki, nie widziała jej i nie czytała!

Ale teraz chodzi o coś innego, te panie chciały ewidentnie mnie ukarać oraz zaistnieć w mediach, jako te, które pokonały uznaną pisarkę, co im się niestety, chociaż nie w całości, udało. W imię czego? Sprawy? Bohaterów książki, Marca 68, samej publikacji, którą niniejszym ukatrupiły. Nie. W imię własnych ambicji, niemających pokrycia we własnej oryginalnej twórczości.

Agata Tuszyńska

Kategorie: Wydarzenia