W ślepym zaułku – o przemocy wobec kobiet. Nie zamykaj oczu!
Przegląd
- Typ: Literatura
- Marka: Szara Godzina
W ŚLEPYM ZAUŁKU
Nigdy nie zamykaj oczu!
„W ślepym zaułku” to nowa powieść pióra Ewy Szymańskiej, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Szara godzina 2 sierpnia. Tym razem autorka sięgnęła po trudny, ale jakże aktualny temat przemocy w rodzinie.
Mijasz ją codziennie na schodach. Spotykasz w parku, kiedy spaceruje z córką. Widzisz, jak wsiada do samochodu z mężem. Kobieta taka jak ty.
Paulina ma za sobą rozwód i trudy samotnego macierzyństwa. Gdy pewnego dnia w jej życiu pojawia się Jacek – wdowiec z synem – zaczyna wierzyć w to, że wszystko się ułoży i nie dopadnie jej samotność. Przystojny, wysportowany, niezależny finansowo, prowadzący dobrze prosperującą firmę – czegóż więcej potrzeba kobiecie marzącej o stabilizacji i bezpieczeństwie?
A jednak sielanka w ich patchworkowej rodzinie nie trwa zbyt długo. Prawdziwe emocje zaczną się, kiedy Paulina nie będzie mogła otworzyć drzwi domu…
W ślepym zaułku to poruszająca historia o przemocy, bezsilności i uwikłaniu w toksyczny związek. Paradoksalnie to również opowieść o tym, że jutro może przynieść nie tylko nadzieję i szczęście, lecz także siłę do zmian.
Ewa Szymańska urodziła się i wychowała na Podlasiu. Jest nauczycielem. Pasjonuje się historią, zwłaszcza tą ,,małą”, lokalną, i jej wpływem na losy zwyczajnych ludzi. Dotychczas ukazały się, nakładem Wydawnictwa Szara Godzina, trzy powieści w cyklu „Na Podlasiu – Apolonia, Gabrynia oraz Rodzina.
Patronat nad książką objęli: Pismo Niebieska Linia, Radio Lublin, Charaktery, Granice.pl, Subiektywnie o książkach, a także ambasadorki – Zaczytana Ewelka i Przystanek szczęścia.
Wydawnictwo Szara Godzina i autorka powieści Ewa Szymańska zapraszają do czytania „W ślepym zaułku”. Książka będzie dostępna w internetowych i stacjonarnych księgarniach
w całej Polsce. Premiera 2 sierpnia 2021 r.
FRAGMENTY
I
Obiad, który parę minut wcześniej pałaszował z takim apetytem,
nagle zupełnie przestał mu smakować. Bezwiednie przełknął
jednak jeszcze łyżkę lub dwie, zanim uświadomił sobie,
że gorzki smak, który poczuł w przełyku, nie był winą pieprzu,
którym doprawił ulubioną zupę. To obrzydzenie i strach zaciskały
mu na gardle swe wstrętne łapska, sprawiając, że kolejny
łyk nie chciał przez nie zupełnie przejść.
Czując, że zaraz zwymiotuje, wypluł wszystko z powrotem
do talerza.
Bezmyślnie krusząc trzymaną w dłoni kromkę chleba, wpatrywał
się w zamknięte drzwi do pokoju i z coraz większym
napięciem nasłuchiwał dochodzących spoza nich odgłosów.
Nienawidził tego, a jednocześnie za każdym razem, gdy był
zmuszony ich słuchać, odczuwał dziwne podniecenie, które
jeszcze bardziej potęgowało jego wstręt. Wstydził się tego, lecz
jakaś niezrozumiała siła kazała mu łowić uchem każdy dźwięk.
Niektóre z nich były oczywiste – skrzypienie wersalki, przekleństwa
ojca, jego sapanie i dziwnie piskliwe stęknięcia, czasami
stłumione, pojedyncze jęki matki. Innych nie mógł za bardzo
skojarzyć i te wywoływały największy niepokój, zadręczając i tak
zbyt wybujałą wyobraźnię. Starał się o tym nie myśleć, odpychał
od siebie ohydne obrazy, ale były one tak natarczywe, że
zwykle się poddawał, wiedząc, że nie jest w stanie nad nimi zapanować.
Odczuwał obrzydzenie, wyobrażając sobie szczupłe
ciało matki przywalone cuchnącym cielskiem tego kloca. I chociaż
wiedział, że to nie jej wina, że matka godzi się na to, by
ojciec nie wpadł w furię, która w innym wypadku mogłaby dosięgnąć
i jego, część tej odrazy przenosiła się na nią. Było mu
jej żal, ale nic nie mógł na to poradzić. Często jeszcze kilka godzin
po tym, gdy wychodziła z sypialni, nie mógł znieść jej bliskości.
Ona zresztą chyba to wyczuwała, bo nigdy nie zaglądała
wtedy do jego pokoju, a jeśli przypadkiem natknęli się na siebie
w korytarzu lub kuchni, odwracała wzrok i nic do niego nie
mówiła. On zresztą starał się w takie dni jak najmniej przebywać
w domu i często wracał dopiero wieczorem, gdy stary już
chrapał i można było mieć pewność, że do rana da im spokój.
Matka za każdym razem na niego czekała i nigdy nie robiła
mu wymówek, chociaż na pewno się zamartwiała. Uśmiechała
się tylko nieśmiało i pytała, co chce na kolację. A wtedy
w nim coś się przełamywało, złość się ulatniała i znowu kochał
ją nad życie, nie mogąc sobie darować, że kolejny raz tak
okropnie ją potraktował. Nagle opuszczało go całe napięcie
i czasem z trudem tylko się powstrzymywał, żeby się nie rozpłakać.
Kiedyś, gdy był młodszy, robił to zawsze, gdy się bał,
a łzy i ciepły dotyk matki przynosiły ulgę. Teraz jednak miał
prawie czternaście lat i uważał, że byłoby to dla niego ujmą –
przecież był mężczyzną i to nie matka powinna go pocieszać,
ale on winien jej bronić.
Któregoś razu nawet jej to powiedział. Akurat myła podłogę
w kuchni i chyba z gorąca zdjęła sweter. Na obu przedramionach
miała żółtogranatowe ślady po jego łapskach.
– Kiedyś zabiję go za to, co ci robi! – zawołał, a matka chyba
dopiero w tym momencie przypomniała sobie o siniakach,
które ukrywała przed synem. Spłoszyła się, jakby przyłapał ją
na czymś niewłaściwym, lecz nie zdążyła nic powiedzieć, bo
wybiegł wtedy z domu, nie chcąc, żeby zobaczyła napływające
mu do oczu łzy bezradności, tak przecież nielicujące z wypowiedzianą
chwilę wcześniej groźbą.
A teraz siedział jak skamieniały przy kuchennym stole i czuł,
że dłużej już naprawdę tego nie wytrzyma. Wściekłość i nienawiść
rosły w nim od pierwszej chwili, gdy ojciec wszedł do
mieszkania. Jak na niego był prawie trzeźwy, a w takich momentach
bali się go najbardziej. Pijany awanturował się trochę,
ale ciepłe powietrze w mieszkaniu szybko go rozbierało
i zazwyczaj po prostu zwalał się na łóżko – albo i na podłogę
– zanim zdążył dać im nauczkę za takie czy inne przewinienia,
które ubzdurał sobie w chorej głowie. Gdy przychodził niedopity,
bił ich „na zimno”. Powód zawsze się znalazł. Z czasem
nawet przestali się nad tym zastanawiać. Za to doskonale nauczyli
się ukrywać to przed innymi. Dlatego, choć wszyscy
w okolicy wiedzieli, że ojciec jest pijakiem, nikt się nie domyślał,
że ten menel miał także sadystyczne zapędy.
– Nienawidzę cię, zboczeńcu! – powtarzał jak mantrę, gdy
przestraszony i bezsilny nasłuchiwał, co się dzieje za drzwiami
pokoju. Matka zabroniła mu tam wchodzić, ale wspomnienie
rozpaczy, jaką zobaczył w jej oczach, gdy ojciec pociągnął
ją za sobą, sprawiło, że nie mógł odegnać tej natrętnej myśli.
W tym momencie za drzwiami usłyszał jakiś łomot, a potem
wrzask ojca: „Zatłukę cię, zdziro!”.
Poderwał się przerażony. Przez chwilę stał, jakby się nad
czymś zastanawiał, a później złapał leżący na stole duży nóż,
którym matka kilkanaście minut wcześniej kroiła dla niego
chleb do zupy, i podbiegł do drzwi.
II
To była prawda – bała się. Czuła, że dotarła do miejsca, od
którego zaczynała się ciemność. W tym mroku nie dostrzegała
choćby najmniejszego światełka, za którym mogłaby podążać,
a drogi powrotnej nie było. Ciemność i beznadzieja – oto
jak wyglądało jej życie. I tak jak zauważył Marek – żadnego
powodu do radości. Najgorsze zaś było to, że chociaż było jej
bardzo źle, bała się coś zmienić.
– Wiem, że powinnam się postawić, zbuntować. Zrobić cokolwiek.
A jednak tkwię w tym piekiełku. Tylko że to jest znane
piekiełko, wiem, czego się mogę w nim spodziewać. A nieznane
może być jeszcze okropniejsze. Rozumiesz, o co mi chodzi?
– Popatrzyła na niego z nadzieją. – Czasem jestem pewna, że
jeśli coś zrobię, będzie gorzej – dodała, gdy kiwnął głową. –
Zdaję sobie sprawę z tego, że to nieprawda, a w każdym razie
w dużym stopniu, ale boję się i dlatego tkwię w tym od tak
dawna. Nie umiem myśleć pozytywnie, a wyobraźnia podsuwa
mi same czarne scenariusze…
Wiedziała, że jej depresja nie pojawiła się nagle. Smutek
i zniechęcenie narastały w niej od dawna, co najmniej od kilku
lat. Broniła się przed nimi, jak mogła, uciekając w pracę i poświęcając
się dla Patrycji, próbując utrzymać dla niej chociaż
namiastkę normalności. Tyle że to rzeczywiście była tylko namiastka,
a jej niespełna dziewięcioletnia córka powoli stawała
się kolejną ofiarą tyranii ojca.
Patrycja była nerwowym dzieckiem. Pierwszy raz Paulina
usłyszała to od wychowawczyni córki jakiś rok wcześniej. Co
prawda w swej matczynej głupocie najpierw się trochę żachnęła,
ale słowa nauczycielki sprawiły, że spojrzała wtedy na swoje
dziecko innymi oczami. To, co zobaczyła, trochę ją zmroziło,
bo nagle dotarła do niej prawda, że w Patrycji, jak w lustrze,
można było dostrzec odbicie ich małżeńskich problemów i że
obca kobieta zauważyła to wcześniej niż ona sama.
To nasza wina, moja i Jacka – wyrzucała sobie, obserwując
córeczkę. – Jak ma być spokojna, skoro matka i ojciec robią
wszystko, żeby schrzanić jej dzieciństwo?
Uświadomiła sobie, że naiwnością z jej strony i pobożnym
życzeniem było przekonanie, iż Patrycja jest za mała, by rozumieć,
co się dzieje. Może i nie pojmowała wszystkiego, ale dziecięcym
instynktem wyczuwała więcej, niż się Paulinie zdawało,
nie potrafiła jedynie wyrazić tego słowami. Za to doskonale było
to widać w jej zachowaniu. Mimo że dziewczynka była bardzo
inteligentna, jej sposób bycia sprawiał czasem wrażenie infantylnego
jak na dziecko w jej wieku. Paulina dopiero po uwadze
nauczycielki zorientowała się, że nie wynika to tylko z faktu,
iż była rozpieszczona – wszak przy dwóch dorosłych braciach
trudno było tego uniknąć, może nawet bardziej, niż gdyby była
jedynaczką. Rozpieszczali ją wszyscy, bo dziadkowie, dla których
była jedyną wnuczką przy pięciu wnukach, też się do tego
przyczyniali, ale prawda była taka, że od jakiegoś czasu Patrycja
często zachowywała się, a nawet mówiła jak małe dziecko.
Paulina przypomniała sobie, że kiedyś zwrócił na to uwagę jej
ojciec, który przekomarzając się z wnuczką, podśmiewał się
z niej, że udaje dzidziusia. Niestety, prawdziwy sens tych słów
dotarł do niej dopiero teraz. Nie trzeba było być psychologiem,
by zrozumieć, że Patrycja w ten sposób odreagowywała stres.
Jej skłonność do zdrabniania wyrazów, podobnie jak ataki histerii,
które od czasu do czasu miewała nawet z błahego powodu,
były rozpaczliwą próbą zwrócenia na siebie uwagi. „Hej,
wcale nie jestem taka duża, jak się wam wydaje. Jestem małym
dzieckiem, a wy nie możecie mi tego robić” – zdawała się
do nich wołać za każdym razem, gdy wybuchała płaczem, będąc
świadkiem ich sprzeczki, albo gdy przesadną wesołością
i przymilnością próbowała załagodzić jakąś napiętą sytuację.