Sporo osób zarzuca mi, że moje opowiadania są zbyt wulgarne, zbyt brutalne, i że przesadzam
Przegląd
- Typ: Wywiady
- Marka: Autorzy książek w obiektywie.
Sporo osób zarzuca mi, że moje opowiadania są zbyt wulgarne, zbyt brutalne, i że przesadzam. Poznałem to środowisko i wiem, że nic w moich tekstach nie jest przesadzone.
Wywiad z Igorem Jarkiem – autorem nominowanego do Paszportów Polityki zbioru opowiadań „Halny”. Rozmowę prowadziła Krzysia Kowalczyk – Autorzy Książek w Obiektywie.
Twoja najnowsza książka „Halny” została nominowana do prestiżowej nagrody „Paszporty Polityki” oraz do „Odkryć Empiku”. Biorąc pod uwagę fakt, iż zebrane w niej opowiadania są Twoim debiutem prozatorskim, bez wątpienia możemy mówić o sukcesie. Czy spodziewałeś się takiego uznania?
Nie spodziewałem się, zwłaszcza że te teksty mają już 2 lata. Te opowiadania to jest coś, co zawsze chciałem napisać. Z drugiej strony nie miałem pewności, czy się spodobają, zwłaszcza że jestem pisarzem, który dopiero zaczyna pisać coś więcej niż poezje lub scenariusze komiksowe. Pierwsze dwa opowiadania – Nowohuckie kolędy i Królową – rozsyłałem wcześniej do teatrów, ale żaden ich nie chciał, chociaż żaden też nie napisał, że są kiepskie. Najczęściej otrzymywałem odpowiedź, że nie są zainteresowani monodramami. Kiedy do tych dwóch pierwszych opowiadań dopisałem Halnego, to w zasadzie tylko od mojej wydawczyni usłyszałem, że jej się podobają.
To, że opowiadania będą miały taki rozgłos, że w ogóle będą miały jakikolwiek rozgłos, to nie, nie przypuszczałem. Teraz ta cała sprawa z Halnym nie tylko bardzo mnie cieszy, ale też dziwi.
Przed napisaniem „Halnego” zajmowałeś się zupełnie innymi gatunkami literackimi. Jesteś autorem tomów wierszy „Różyczka” i „Białaczka”. Współtworzysz też komiksy. Czy Twoja najnowsza książka oznacza, że cały czas poszukujesz swojego gatunku literackiego, czy też może jest odwrotnie i Twoim „znakiem rozpoznawczym” ma być właśnie różnorodność form?
Ja tego tak nie traktuję. Po prostu chcę opowiedzieć jakąś historię i pewne tematy są po prostu lepsze na wiersze a inne na prozę. Nie planuję sobie, że na przykład teraz napiszę dramat teatralny, a później napiszę etiudę albo coś innego. Dążę do tego, żeby historia, którą chcę opowiedzieć, była dla mnie jak najprostsza do wyrażenia. Nie chodzi o to, żeby była prosto opowiedziana, ale żeby konstrukcyjnie sprawiała jak najmniej problemu. Dlatego czasem lepiej jest napisać scenariusz komiksowy a czasem opowiadanie. Nie jestem też jakoś bardzo wszechstronny. To przypadek sprawił, że robię komiksy i również przypadek sprawił, że zająłem się pisaniem opowiadań.
Nie ukrywam, że moje tomiki poetyckie nie zrobiły jakiejś furory. Komiksy mają swoich „psychofanów”, ale nie ma ich też jakoś zbyt wielu.
Nie wiem, czy będę szukał jeszcze innych form wyrazu. Na pewno będę dalej robił komiksy. A co się wydarzy z dramatem teatralnym czy wierszem to nie mam pojęcia.
Może się zdarzyć, że na przykład po pięciu latach pisania opowiadań będę znowu miał ochotę na wiersze. Nie mam jednak co się nad tym teraz zastanawiać, bo i tak nic nie wymyślę. Najlepsze w pisaniu jest czytanie książek. Dzięki temu mam szeroką paletę tego, z czego mogę czerpać.
W Halnym pokazałeś nam kawałek świata ludzi z tzw. nizin społecznych – przestępców oraz osoby z patologicznych i bardzo trudnych środowisk. Jest to świat ludzi często postrzeganych negatywnie i odrzucanych przez społeczeństwo. Pozwoliłeś czytelnikowi poznać i zrozumieć ich perspektywę, a w efekcie nawet ich polubić. Mam wrażenie, że wyjątkowo dobrze rozumiesz to środowisko.
To jest mój naturalny target dlatego, że z takiego środowiska jestem. Nie w takim sensie, że jestem z patologicznej rodziny, ale wychowałem się w dosyć patologicznej dzielnicy Katowic. Mieszkałem w starej kamienicy, w której poza naszą, nazwijmy to normalną rodziną, w której tata pracował i dzieci chodziły do szkoły, była może jeszcze jedna czy dwie podobne rodziny. Reszta to byli ludzie, których ja bym nawet nie nazwał „żulami”, ale typowymi „zombiakami”. To byli ludzie zupełnie wyniszczeni przez alkohol. Kompletny brak zahamowań, jedzenie psów itd. Wcale nie demonizuję. Gdy byłem mały, było to dla mnie normalne. Nie patrzyłem na zachowania tych ludzi jak na coś strasznego. Do tego dochodzi fakt, że nie skończyłem liceum i w związku z tym nie raz byłem zmuszony pracować na czarno, z ludźmi, którzy też musieli pracować na czarno, bo mieli różne problemy. I ja tych ludzi wtedy trochę lepiej poznałem. Ponieważ często w takim środowisku się obracałem, potrafiłem się tam odnaleźć i porozumieć z nimi. To od zawsze byli moi koledzy i ja tych ludzi lubię i rozumiem. Czasami nawet nie dostrzegam, z jakiego środowiska pochodzą. Nie zwracam na to uwagi. Jakoś nie mam daru do „wyłuskiwania” tego i rozróżniania ludzi na gorszych, bo pochodzących z marginesu, i pozostałych.
Czytając Twoje opowiadania, zadawałam sobie pytanie, jak dalece realistycznie przedstawiłeś swoich bohaterów. Ile jest w Twoich opowiadaniach prawdy a ile w nich fikcji i może nawet przesady?
Po pierwsze musimy oddzielić fikcję od przesady. Dla mnie fikcja jest ok. Przesada już nie jest ok. Sporo osób zarzuca mi, że moje opowiadania są zbyt wulgarne, zbyt brutalne, i że przesadzam. Poznałem to środowisko i wiem, że nic w moich tekstach nie jest przesadzone. Znam ludzi dużo bardziej brutalnych i dużo bardziej wulgarnych od tych, których opisałem. Myślę też, że wszyscy znamy takich ludzi, którzy są patologicznie źli. Ja jednak zawsze chwytam się takich ludzi, którzy są moralnie dwuznaczni. Takich, którzy robią złe rzeczy, ale nie dlatego, że są źli, tylko dlatego, że tak im się życie potoczyło. Spotkałem jednak na swojej drodze osoby złe, socjopatów. To zło było w nich. Mam tu na myśli dużą dozę brutalności. To, co opisałem w „Halnym”, to była fikcja, ale wymieszana z prawdziwymi zdarzeniami, o których usłyszałem lub z którymi się zetknąłem. Gdybym opisał sytuację, która była normalna w moim dzieciństwie, czyli rozchodzący się po kamienicy, w której mieszkałem, smród palonej sierści i walające się na podwórku psie kości, to ludzie pewnie by mi powiedzieli „nie, no przesadzasz”. A jednak było to na porządku dziennym. Ci ludzie łapali psy i je zjadali. To było tam normalne. Albo sytuacja, kiedy masz 6 lat, wchodzisz do kamienicy i widzisz kolesia, który jest rozebrany, pijany i obsikany. Na środku sieni wyciąga ze śmietnika pety, bo dzień wcześniej miał pieniądze i palił, a dzisiaj już nie ma. To nie były dla mnie widoki jakoś szczególnie wstrząsające, ale dla niektórych takie właśnie mogłyby być. Myślę, że gdyby zamiast mnie siedział tu jakiś policjant z prewencji, to pewnie by wziął tę moją książeczkę i powiedział „no, śmieszne… ale ja znam dużo gorsze rzeczy” i jemu pewnie bardziej by uwierzono. W Halnym to jest zabawa. Może tylko poza sceną gwałtu.
To bardzo mocna scena i przychodzi do głowy jako pierwsza, kiedy myślimy o przesadzie.
Wystarczy, że wyobrazisz sobie melinę i to, że od dwóch tygodni dwóch kolesi i jedna kobieta piją w niej alkohol. Tam się może wydarzyć wszystko, co najgorsze człowiek kiedykolwiek wymyślił. Nie ma żadnych hamulców, zwłaszcza kiedy tego alkoholu zaczyna brakować albo kiedy w grę wchodzą jeszcze jakieś narkotyki. Najgorsze jest to, że ci ludzie czasami nie potępiają złych rzeczy i że są one dla nich normalne. Hasło „skoro z nimi poszła, to znaczy, że sama chciała” jest dla wielu z nich normalne. Generalnie wielu facetów uwielbia tak mówić. I mam tu na myśli nie tylko tych z patologicznych środowisk. Dla niektórych z nich fakt, że kobieta włoży sukienkę, już jest okazją, żeby mówić i myśleć o niej w kontekście seksualnym i przyzwolenia na gwałt.
Czy sądzisz, że ludzie mają skłonność do upraszczania rzeczywistości i do łączenia takich zachowań głównie z patologicznym środowiskiem?
Margines występuje wszędzie. Są ludzie, którzy zmuszeni są do zbierania puszek, ale mimo wszystko mają swoje życie jakoś poukładane i nawet jeśli codziennie chodzą pijani, to pewnych barier nie przekraczają. W każdym środowisku znajdzie się jakiś margines. Mają go lekarze, policjanci itd. Ja akurat piszę o marginesie mi najbliższym, w sensie społecznym, ale samo pojęcie marginesu przypisałbym nie tylko do określonego środowiska. Wszyscy znamy kogoś, kogo moglibyśmy umieścić na swoim prywatnym „marginesiku”. To nie musi być od razu zapity żul. Czasem to ktoś, kto powie, na przykład „wszyscy murzyni są głupi”. Słyszysz takie coś i od razu dana osoba trafia na Twój „prywatny margines” i nie ma znaczenia, że jest to jakaś miła pani, mająca dzieci i poza tym mogąca być super.
W miarę jak poznawałam bohaterów Twoich opowiadań, coraz bardziej ich rozumiałam. Niektórych nawet polubiłam i kibicowałam im w próbach poukładania sobie życia. Czy uważasz, że ludzie tacy jak Twoi bohaterowie, mają szansę na wyjście na prostą?
Wydaje mi się, że większość ludzi nie ma szans. Wiele osób z tzw. normalnych domów nie ma szans robić tego, co lubi a co dopiero kiedy masz 16 lat i trafiasz do poprawczaka. Po czymś takim nie masz raczej większych szans, żeby wieść normalne życie. Nie znam badań socjologicznych w tym zakresie, ale wydaje mi się, że jak maksymalnie pięć osób na sto wiedzie potem normalne życie, to pewnie już jest dużo. To nie znaczy, że na tych osobach ciąży jakieś fatum, ale wydaje mi się, że system w naszym państwie nie pomaga słabszym. Jako ludzie też jesteśmy skonstruowani w taki sposób, że odcinamy się od tych słabszych. Pamiętam, jak chodziłem do pierwszej, czy drugiej klasy podstawówki to słyszałem, żeby się z kimś nie kolegować, bo ten ktoś się źle uczy, no więc jako dziecko myślałem sobie „dobra, nie mogę gadać z Rafałem, bo on się źle uczy”. Za jakieś pięć lat spotykam Rafała i nagle okazuje się, że jest zajebistym kolesiem albo, jeszcze później, spotykam go na kopalni i okazuje się, że ten właśnie Rafał, który był totalnym tępakiem w szkole i nie można się było z nim kolegować, bo palił papierosy, a jego tata bił mamę, jest wybitnym górnikiem przodowym. Wydaje mi się, że jest taka mentalność w nas, żeby ludzi bardzo szybko skreślać a jak już skreśli kogoś państwo, kiedy nie da temu komuś szansy na to, żeby chociaż po ludzku wyszedł z więzienia i miał możliwość jakiejś pracy, to te szanse na wyjście na prostą są żadne.
W mojej dzielnicy były dzieci, na które nauczyciele w szkole krzyczeli, bo nie odrabiały zadań domowych albo dlatego, że się nie uczyły, ale jak one miały odrabiać zadania, jak często nie miały nawet swojego biurka? Nauczyciel nie był w stanie przyswoić sobie, że tu nawet nie chodziło o lenistwo, głupotę czy jakiś bunt, tylko o to, że to dziecko miało zupełnie inne problemy. Musiało na przykład pilnować swoją mamę lub tatę. Wyobraź sobie, że jako dziecko nie masz zupełnie nikogo, w kim miałabyś oparcie i że musisz pilnować osób, które normalnie powinny dawać wsparcie Tobie. Takie dziecko trafia potem do poprawczaka lub do domu dziecka no i tych szans zbyt dużo już później w życiu nie ma. Nie daję więc swoim bohaterom szansy nie dlatego, że taki jestem smutny tylko dlatego, że dla mnie to jest normalna kolej rzeczy. Fajnie, gdy się słyszy, że ktoś ułożył sobie życie po więzieniu czy po poprawczaku, ale sam fakt, że o tym słyszymy, czyni już tę sytuację wyjątkową.
Porozmawiajmy chwilę o języku „Halnego”. Niewątpliwa sprawność językowa, jaką posługujesz się w książce to jedno, ale obfitość znajdujących się w niej wulgaryzmów to inna kwestia. Czy w ten sposób wiernie odzwierciedliłeś język środowiska, które opisujesz w książce?
Przekleństwa zawarte w książce nazwałbym niedosytem. Jest ich w życiu pełno i nie jest to moją winą. Gdybym miał odwzorować taką normalną rozmowę chłopaków, którzy w piątek piją piwo w krzakach pod blokiem, to ta mowa byłaby dużo bardziej wulgarna. Ich przekleństw byłoby dużo więcej i byłyby one zupełnie puste. Musiałbym nimi zastąpić przecinki i kropki. Osobiście, gdy pracowałem fizycznie, przeklinałem dużo bardziej i dużo brzydziej. Robiłem to właśnie w ten bezrefleksyjny sposób, czyli traktując przekleństwo jak przecinek.
Nie roztkliwiałbym się więc za bardzo nad tym, że ta książka jest wulgarna. To, co napisałem, to i tak jest stylizacja. Moi bohaterowie mają przynajmniej świadomość przeklinania. Starałem się przy tym sprawić, żeby w tekstach było mało niepotrzebnych przekleństw i żeby były one ciekawsze. W przypadku języka ulicy jest dużo gorzej i nie chodzi tu tylko o ludzi z patologii.
Często wspominasz o tym, że nie skończyłeś liceum i o tym, jak ten fakt wpłynął na Twoje dalsze życie. Nie myślałeś nigdy o tym, żeby w takim razie dokończyć formalną edukację?
Nigdy nie było mi ze szkołą po drodze. Nigdy też nie uczyłem się zbyt dobrze. Miałem dobre oceny z języka polskiego i z historii, chociaż też nie zawsze, ale poza tym to byłem takim typowym nieukiem. Dosyć szybko też odkryłem, co chciałbym w życiu robić. Zacząłem pisać w wieku 15 lat, przeczytałem bardzo dużo rzeczy i szkoła przestała mnie interesować, gdyż już wiedziałem, co będzie mi w życiu potrzebne. Oczywiście czasami żałuję, gdyż wiele mnie przez to ominęło. Nie było mi dane poznać innego środowiska. Nie studiowałem, więc ominęła mnie możliwość poznania osób, z którymi chciałbym przebywać dlatego, że łączą nas podobne zainteresowania. Z drugiej strony, poznałem innych, ciekawych ludzi. Mam wielu kolegów, którzy namawiali mnie i mówili „Igor, taki zdolny jesteś, czemu do szkoły nie pójdziesz?”. Podobnie powtarza moja żona. Już mi się jednak nie chce. Nigdy jakoś nie potrafiłem wziąć obowiązku szkolnego tak na 100% na poważnie, a teraz pewnie jeszcze bardziej bym nie potrafił. Przeżyłem już wiele, dałem sobie radę i teraz mam już inne potrzeby.
Nie radzę jednak iść tą drogą, bo fakt, że mi się udało oznacza, że miałem dużo szczęścia. Nie chciałbym, żeby teraz ktoś sobie pomyślał „Dobra, to ja też rzucam szkołę i zaczynam pisać książki, choćbym za 15 lat miał dojść do tego, o czym ten głupek gada”. Nie radzę…. Ja miałem dużo ludzi wokół, którzy mi pomogli. Nie wszyscy mają tyle szczęścia, więc nie idźcie tą drogą.
Ciekawi mnie, jaki jesteś poza literaturą. Co jest tym „motorem”, który napędza Cię w życiu?
Jesteśmy z żoną zapalonymi graczami komputerowymi. Mamy córkę, która nas pochłania, zwłaszcza ostatnimi czasy. Tak naprawdę, jednak to, co mnie napędza to stabilizacja, na którą składa się pewien stały, powtarzalny rytm dnia: zakupy, obiad, pisanie, odbiór dziecka z przedszkola i znowu pisanie. Wszystko, co mnie z tego wytrąca, bardzo mnie denerwuje. Poza tym nie potrzebuję nie wiadomo jakich bodźców. Wystarczy mi obejrzeć dobry film, przeczytać dobrą książkę i posłuchać dobrej muzyki. Nie potrzebuję narkotyków czy hektolitrów alkoholu, jak niektórzy podejrzewają. Potrzebuję normalności i stabilizacji.
Na koniec mam jeszcze pytanie, które nie należy do ulubionych pytań autorów, ale kusi mnie, żeby je zadać. Czy nominacje do „Paszportów Polityki” i „Odkryć Empiku” wpłynęły na Twoje dalsze plany literackie? Nad czym obecnie pracujesz?
Nominacje nie zmieniły moich planów. Myślę, żeby zmierzyć się z powieścią. Już nie opowiadania, nie komiksy, ale powieść. Ten plan miałem jednak już na długo przed wydaniem Halnego. Od 2 lat próbuję ją napisać i będę pisał dalej. Zbieram materiał, piszę dosyć powoli i dużo wykreślam. Pewnie będę się z tym mierzył jeszcze rok czy dwa. Z uwagi na to, że praca nad powieścią jest ciągle w fazie początkowej, wolałbym na razie nie mówić, o czym będzie. Powiem tylko tyle, że bohater mojej powieści jest poszarpany przez życie i nie pochodzi z takiej zupełnie normalnej rodziny. Mam tę historię w głowie. Wiem, co mój bohater przeżył i co jeszcze przeżyje, ale głowa głową, a to, co potem pokaże się w książce, może się znacznie różnić od pierwotnych założeń. Czasami pojawiają się nowe pomysły, a dotychczasowe przestają się podobać, dlatego nie zdradzę, o czym będzie ta powieść. Nominacja do Paszportów Polityki dała mi może tyle, że mam odrobinę większe przeświadczenie, że to, co robię, ma jakiś sens, ale też nie przesadzajmy z tym. To tylko nominacja. Piszę od 15 lat. Debiutowałem, mając 18 lat, tomikiem wierszy „Różyczka”. Musiałem już kilka lat wcześniej zacząć pisać, żeby wejść na poziom umożliwiający mi ten debiut, więc łącznie piszę przynajmniej 15-16 lat. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że pierwszy znaczący sukces przyjdzie po 15 latach, gdybym usłyszał, na przykład w gimnazjum, że tyle to potrwa, to pewnie bym sobie wtedy powiedział, „no to chyba poszukam sobie czegoś innego do roboty niż pisanie”, ale pewnych rzeczy się nie da przewidzieć.
Dziękuję za rozmowę
Igor Jarek – urodzony w 1989 roku w Katowicach. Pisarz, autor tomów wierszy „Różyczka” i „Białaczka” oraz współautor komiksów: „Słowackiego”, „Spodouści”, „Czarna studnia”. W 2020 roku wydał zbiór opowiadań „Halny”, za który został nominowany do „Paszportów Polityki” i do „Odkryć Empiku”.